23 września przypada dzień jednej z bardziej haniebnych w naszej historii bitew – ucieczki wojsk polskich spod Piławiec. Możemy się chełpić Beresteczkiem, czytać i oglądać Sienkiewiczowską „Trylogię” – „ku pokrzepieniu serc”, możemy sami też pisać własne artykuły w celu poprawienia sobie samopoczucia – ale nie zmienia to faktu, że Piławce, a później zmarnowane Beresteczko, przesądziły o losach Polski, Ukrainy, Rosji i tej części Europy.
Zdumiewające jest, że tradycja, pogłębiona i utrwalona przez Sienkiewicza, tworzy stereotypy, którym ulegają nawet profesjonalni historycy.
Jednym z mitów jest opinia o geniuszu politycznym kanclerza Jerzego Ossolińskiego, który wobec starości i choroby prymasa Macieja Łubieńskiego, faktycznie pełnił rolę „innterrexa” po śmierci króla Władysława IV. Może pełnił tę rolę oficjalnie, bo „za sznurki pociągała” chorobliwie ambitna wdowa Ludwika Maria, która dbała przede wszystkim o własne interesy. Dla niej Ossoliński był tylko narzędziem do celu – panowania w Rzeczypospolitej. Do tego celu należało przekonać nieudolnego Jana Kazimierza, by zechciał poślubić wdowę po przyrodnim bracie i zostać królem Polski. Cel nie był dla królowej abstrakcyjny, ponieważ Jan Kazimierz osiem lat wcześniej był w Paryżu jej kochankiem, zanim kilka lat później poślubiła Władysława IV.
Głównym kontrkandydatem Jana Kazimierza do polskiej korony był jego rodzony młodszy brat Karol Ferdynand, ówczesny biskup płocki (bez święceń kapłańskich), opowiadający się za zdecydowaną rozprawą z Kozakami, osobiście znany ze skąpstwa, a więc – z gospodarności. Królewicz Karol, mimo iż nie znał się osobiście na wojnie, był człowiekiem o wiele bardziej pragmatycznym od swojego starszego brata.
Do misternego planu – przedłużenia swojej roli królowej, Ludwika Maria posłużyła się głównie dwoma ludźmi: kanclerzem Jerzym Ossolińskim i krajczym (pełniącym rolę honorowego urzędu dworskiego) Hieronimem Radziejowskim, który później odegra zgubną dla Polski rolę, jako „pierwsza kanalia Rzeczypospolitej” (i chronologicznie, i chyba – pod względem ilości wyrządzonego zła).
Kanclerz, wykonując instrukcje królowej wdowy miał nie dopuścić do zwycięstwa zwolenników twardej i szybkiej rozprawy z Kozakami. Ponieważ Chmielnicki wypowiedział się jako zwolennik Jana Kazimierza, należało wzmocnić siłę kozaczyzny i doprowadzić do kolejnej taktycznej klęski Polaków po Żółtych Wodach i Korsuniu. Ponieważ pod Korsuniem obaj hetmani koronni dostali się do niewoli, pozostali jeszcze hetmani litewscy: stary, schorowany i bezczynny hetman wielki Janusz Kiszka oraz hetman polny Janusz Radziwiłł.
Janusz Radziwiłł był wybitnym wodzem, odnoszącym wiele imponujących zwycięstw, toteż ewentualna wygrana hetmana mogłaby przeszkodzić nieudolnemu Janowi Kazimierzowi w elekcji, gdyby szlachta do polskiej korony zgłosiła właśnie litewskiego księcia. Książę trzymał żelazną dyscyplinę w armii, surowo karał samowolę i dezercję, budził postrach wśród wrogów oraz respekt wśród własnych żołnierzy i poddanych.
Utarł się pogląd, że gdyby wodzem armii był po korsuńskiej klęsce Jeremi Wiśniowiecki, losy walki z Kozakami potoczyłyby się bardziej pomyślnie dla Polski. Niewątpliwie, książę Jeremi Wiśniowiecki był wspaniałym dowódcą, opromienionym świeżą, zwycięską bitwą pod Konstantynowem, ale próżno było szukać innego wodza niż Radziwiłł, mogącego bez większego wysiłku wziąć w karby rozwarcholoną szlachtę z pospolitego ruszenia. Na nieszczęście dla Rzeczypospolitej, o wyborze wodza naczelnego decydował oficjalnie kanclerz koronny, Jerzy Ossoliński, wybijający się do magnackiej elity, mający osobiste kompleksy rodowe wobec starych rodów książęcych, wywodzących się od Ruryka i Gedymina. Możemy przypuszczać, że nieoficjalnie o wyborze wodza decydowała królowa Ludwika Maria, która w ten sposób rozgrywała swoją osobistą walkę o koronę. Był w tym więc i interes kanclerza, który nie chciał umacniać pozycji starych rodów, i królowej – wdowy Ludwiki Marii, otaczającej się posłusznymi jej ludźmi, a nie hardymi książętami, szanującymi swoje zdanie i powagę własnych rodów.
Zamiast więc powierzyć dowództwo armii Radziwiłłowi lub Wiśniowieckiemu, kanclerz na dowódców armii wyznaczył trzech nieudolnych regimentarzy: Dominika Zasławskiego-Ostrogskiego – sybarytę, lenia, wyjątkowego głupka i pyszałka, Mikołaja Ostroroga – człowieka oczytanego, ale nie mającego zupełnie pojęcia o sztuce wojny i 28-letniego Aleksandra Koniecpolskiego, nie mającego żadnego doświadczenia w dowodzeniu armią. Ci trzej pseudo-dowódcy zostali nazwani pogardliwie przez Chmielnickiego „pierzyną, łaciną i dzieciną”. Do pełnego absurdu, trzem regimentarzom wyznaczono 35 komisarzy – kolegium doradcze, w którym znaleźli się ludzie nie znający się zupełnie na sztuce wojny. Nie ma chyba w tysiącletniej historii Polski bardziej haniebnej wyprawy wojennej. Dowódcy przywlekli się na pole bitwy z taborami, pełnymi bogactw, kosztowności, armia piła dzień w dzień, żołnierze z pospolitego ruszenia głośno rozważali problem – jak to będzie, kiedy zabiją ruskich chłopów, to kto będzie im odrabiał pańszczyznę w ich latyfundiach na Ukrainie? Ci, co najgłośniej odgrażali się Kozakom, później jako pierwsi rejterowali z pola bitwy.
Dominik Zasławski wydał wielką ucztę dla całej armii na cześć przybycia do obozu Jeremiego Wiśniowieckiego, który w lipcu odniósł zwycięstwo nad Kozakami pod Konstantynowem. Koszty uczty przewyższały roczne dochody średnio uposażonego szlachcica. Siły wojsk Rzeczypospolitej nie były skonfrontowane liczebnie z siłami przeciwnika, ale w pierwszej połowie XVII wieku Polacy i Litwini stoczyli dziesiątki bitew, gromiąc wielokrotnie silniejszego przeciwnika, więc źródłem sukcesu mógł być talent dowódcy i dyscyplina w realizacji założeń strategiczno-taktycznych wodza. Tym razem mogło być zupełnie podobnie, gdyby dowództwo było powierzone właściwemu dowódcy. Okazało się później, że wojska Rzeczypospolitej w Piławcach, w stosunku do prawie każdej konfrontacji z Kozakami, były tym razem większe niż połączone siły kozacko-tatarskie (30 tysięcy wobec 25 tysięcy). Trudno jednak wygrać bitwę, jeśli nie ma wodza naczelnego, nie ma jednej wizji i strategii walki. Po pierwszym dniu walki, kiedy doszło do rozpoznania sił, późnym wieczorem ktoś rzucił hasło, że regimentarze (czyli dowódcy) uciekli z pola bitwy. Zaczęła się paniczna ucieczka, mimo że wojsk polskich nikt nie gonił. Według relacji wielu uczestników tego zdarzenia, osobą która posiała panikę w wojsku polskim był Hieronim Radziejowski, później oficjalnie bliski zaufany królowej (który został prawdopodobnie skaptowany do jej obozu długo wcześniej). Ciekawe, czyje tajne instrukcje wykonywał Radziejowski, prowokując ucieczkę z pola bitwy. Czyżby w ten sposób torował drogę do tronu swojej protektorce? Trudno znaleźć w historii Polski większą kanalię, człowieka tak przewrotnego, wiarołomnego i dwulicowego. Jeśli królowa otaczała się tak zakłamanymi dworakami, to świadczy jak najgorzej o jej metodach rządzenia.
Czyje rozkazy i polecenia wykonywał w Piławcach Radziejowski – tego oficjalnie nie wiemy. Pozostają wśród jego mocodawców królowa Ludwika Maria i Chmielnicki. Ale – czy w tym czasie Chmielnicki mógł mieć bezpośredni wpływ na Radziejowskiego?
Jak zachował się później inspirator rejterady? – w swoim stylu! Winni, w celu odwrócenia od siebie uwagi, stają się prokuratorami i szukają winnych wśród innych. Radziejowski szybko związał się z Wiśniowieckim, winę za klęskę piławiecką zwalił na Zasławskiego, żądając w sejmie ukarania go za haniebną klęskę. Ponieważ odpowiedzialność za mianowanie Zasławskiego regimentarzem spadła na kanclerza, sprawa zaczęła się rozmywać. Ale Radziejowski, doskonały demagog, zdobywał tymi hasłami posłuch wśród tłumu szlachty, szczególnie mazowieckiej. Był więc mocno gardłującym posłem, oskarżającym innych za klęskę. Po haniebnej ucieczce spod Piławiec Radziejowski wykazywał swą gorliwą aktywność w sprawach walki z Kozakami, …zbierając we Lwowie bez pokwitowania fundusze na dozbrojenie polskiej armii, okradając mieszczan, zwłaszcza Ormian. Nad Radziejowskim zaczęły się zbierać „czarne chmury”. Sąd sejmowy domagał się ukarania krajczego za posianie paniki i dezercji z pola bitwy, ale przede wszystkim – za malwersacje finansowe we Lwowie. Radziejowskiego z opresji uratowała królowa.
Dla nowej pary królewskiej szybko nadarzyła się okazja do nowych nominacji. W grudniu 1649 r. zmarł w wieku 50 lat marszałek nadworny koronny, magnat Adam Kazanowski, mający wspaniały pałac w Warszawie. Po nim funkcję marszałka dworu otrzymał przedstawiciel potężnego rodu magnackiego, Jerzy Lubomirski, ale od pary królewskiej dwa razy więcej otrzymał Hieronim Radziejowski, człowiek którego ścigało prawo za nadużycia finansowe. Dwór pokierował 30-letnią wdową, Elżbietą Słuszczanką-Kazanowską, by po śmierci męża wyszła ponownie właśnie za Radziejowskiego. W zamian za to – nowy małżonek miał otrzymać po zmarłym mężu dochodowe starostwa, a więc dawna fortuna Kazanowskich nie uległaby pomniejszeniu. Z grona trzech kandydatów, Elżbieta wybrała Radziejowskiego, odrzucając m.in. Jerzego Lubomirskiego, który podobnie jak Radziejowski był w tym czasie wdowcem.
Po ponownym osadzeniu się na tronie, Ludwika Maria szybko okazała „wdzięczność” J. Ossolińskiemu, człowiekowi który pomógł jej zostać dalej królową. Ambitny kanclerz, który swoją mitomanią przyczynił się do wybuchu powstania Chmielnickiego, a później w sposób wyrafinowany doprowadził do hańby pod Piławcami, popadł w niełaskę i sejmu i dworu. Przeliczył się, spodziewając się że będzie mógł osobiście lub wspólnie z królową rządzić w imieniu nieudolnego króla. Osobą, która akurat rozdawała karty z nominacjami królewskimi i miała więcej do powiedzenia w sprawach polityki, była właśnie Ludwika Maria. Będąca w cieniu poprzedniego małżonka Władysława IV, który nie dopuszczał jej do władzy, a być może też sama taktycznie przyczajona, wyczekująca swej okazji, nie ujawniając wcześniej publicznie swojej żądzy władzy, już jako żona drugiego króla, osobiście pokierowała polską polityką wewnętrzną. „Murzyn (Ossoliński) zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Na Ossolińskiego spadały gromy za Piławce, a jego dalsze mrzonki o skierowaniu Kozaków przeciw sułtanowi były w tym czasie jeszcze bardziej irracjonalne, niż za Władysława IV – nie tylko rozdrażniały szlachtę, ale budziły też śmiech samego Chmielnickiego. Kanclerz, odtrącony przez parę królewską od steru władzy, popadł w chorobę – nabawił się puchliny nóg. Zgryziony kłopotami i być może – własnym sumieniem, popadł w nałóg alkoholowy i pił – dni i noce. Zmarł 9 sierpnia 1650 r. w wieku 55 lat. Tak skończył mitoman, który wraz ze swoim mocodawcą Władysławem IV „śnił o potędze” – zdobyciu Stambułu. Tak kończył karierę człowiek, którego koń kilkanaście lat wcześniej „zgubił” w Rzymie „złotą” (pozłacaną) podkowę.
Po śmierci Jerzego Ossolińskiego urząd kanclerza objął Andrzej Leszczyński, zwalniając swój dotychczasowy urząd podkanclerzego. Przy tej okazji, królowa prawdopodobnie podsunęła Radziejowskiemu pomysł, by w sposób ostentacyjny „kupił” sobie u króla godność podkanclerzego. Jawne kupienie urzędu – z wyliczeniem przez współczesnych wszystkich darów, przekazanych przez Radziejowskiego królowi oraz dokonanie wpłaty 60 tys. zł do kasy dworu odniosło pożądane dla królowej skutki – skłóciło magnatów, zirytowanych nowym, niedopuszczalnym dotąd stylem sprawowania władzy, zasiliło osobisty skarbiec dworu królewskiego, stworzyło precedens, dając pozostałym przykładną „lekcję wychowania obywatelskiego” – wskazując im „właściwą” dla nich drogę do kariery, a przede wszystkim – przykrywając rzeczywiste powody forsowania kariery politycznej łajdaka, który powinien być sądzony za malwersacje we Lwowie. A więc – obok małżeństwa z bogatą wdową Kazanowską, wprowadzającą Hieronima do salonów arystokracji, dwulicowego dworaka królowej spotkał kolejny zaszczyt – urząd podkanclerzego, który otwierał przed dawnym krajczym perspektywę objęcia urzędu kanclerza (rzeczywiście, kilka lat później urząd kanclerza się zwolnił, w związku z powołaniem kanclerza na prymasa, ale w tym już czasie Radziejowski przestał pełnić funkcję kanclerza, pogrążony osobiście przez króla, który mścił się za jego zniewagę w obozie pod Beresteczkiem).
Historycy wielokrotnie opisywali aferę, jaka się rozegrała w trójkącie: król – Elżbieta Słuszczanka-Kazanowska-Radziejowska (nazywana dalej Słuszczanką) – Hieronim Radziejowski. Nie wiadomo na sto procent, czy rzeczywiście doszło do romansu między Słuszczanką, a królem. Znając liczne skłonności króla do romansów z białogłowami (m.in. z panną Schönfeld, kiedy w czasie nieudanej nocnej schadzki w przebraniu król został pobity jako intruz przez dworskich gwardzistów), pogłoska o romansie króla ze Słuszczanką stawała się zupełnie wiarygodna. A może Słuszczanka była specjalnie podstawiona, by skompromitować do reszty i tak nieudolnego króla? Ludwika Maria znana była jako hazardzistka, podejmującą często ryzykowne i źle obliczone decyzje. Czyżby królowa dalekosiężnie chciała odsunąć Jana Kazimierza od władzy i rządzić bezpośrednio sama, a nie za pośrednictwem męża? Wydaje się bardzo dziwne, że Radziejowski zabrał ze sobą na wojnę poślubioną rok wcześniej żonę – jaką więc miała ona pełnić rolę w wojskowym obozie? W Sokalu, w drodze do Beresteczka doszło do awantury między małżonkami, po czym Słuszczanka z wielkim hukiem opuściła obóz i wróciła do Warszawy. Bezpośrednio po tym zdarzeniu w ręce króla wpadła tajna korespondencja Radziejowskiego do królowej, opisującego fatalne dowodzenie armią przez króla, podważającego kompetencje króla do sprawowania funkcji wodza naczelnego oraz opisującego fakt zdrady małżeńskiej króla ze Słuszczanką. Rzecz ciekawa – NIKT Z HISTORYKÓW DO TEJ PORY NIE ANALIZOWAŁ OKOLICZNOŚCI PRZEJĘCIA PRZEZ KRÓLA POUFNEJ KORESPONDENCJI. JAK MOGŁO DO TEGO DOJŚĆ? PRZYPADEK? – SKĄDŻE ZNOWU!!! OTÓŻ WYOBRAŹMY SOBIE – RADZIEJOWSKI PISZE POUFNY LIST DO KRÓLOWEJ (JAK ŚMIAŁ SZLACHCIC KORESPONDOWAĆ POUFNIE Z ŻONĄ KRÓLA?), KTOŚ POWIADAMIA KRÓLA O TEJ KORESPONDENCJI, KTÓRA ZOSTAJE PRZEJĘTA I PUBLICZNIE ODCZYTANA PRZED BITWĄ. PROWOKACJA? – JAK NAJBARDZIEJ!!! A WIĘC – SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW ODNOSI SIĘ RÓWNIEŻ DO TAMTYCH CZASÓW!
Zadaniem Radziejowskiego było skompromitowanie króla jako wodza naczelnego tuż przed bitwą, by dowódcy utracili do niego zaufanie, a sam król, ośmieszony tym faktem, trawiony własnymi zgryzotami i rozbity psychicznie, nie miał siły do pokonania wroga. Na szczęście – udało się królowi przezwyciężyć kryzys władzy i przekonać dowódców do swojej koncepcji rozegrania bitwy. A na sztuce wojennej król się znał, bo razem z lisowczykami tłukł się na polach bitewnych w czasie wojny trzydziestoletniej na zachodzie Europy.
Niestety, kolejnym echem konfliktu Radziejowskiego z królem, było oskarżenie króla o nieudolne poprowadzenie bitwy, w której udało się uciec Chmielnickiemu (został porwany przez Tatarów trzeciego dnia bitwy). Nigdy wcześniej w historii armia polska nie wyrżnęła w bitwie tyle nieprzyjacielskiego wojska – ponad trzydzieści tysięcy trupów kozackich, a tu Radziejowski oskarża króla o nieudolne prowadzenie bitwy! Mało tego – NA ZNAK OBURZENIA PRZECIW NIEUDOLNEMU PROWADZENIU BITWY PRZEZ KRÓLA, RADZIEJOWSKI PODBURZA ŻOŁNIERZY POSPOLITEGO RUSZENIA, BY OPUŚCILI OBÓZ I WRÓCILI DO DOMÓW! A ponieważ żniwa były w pełni, trzeba było doglądać zboża w swoich folwarkach. „…Zwyciężyć i spocząć na laurach – to klęska” (J. Piłsudski).
Beresteczko było wielką klęską militarną Kozaków, ale było jeszcze większą klęską polityczną Polaków. Echem tej zmarnowanej bitwy była jesienna kampania pod Białą Cerkwią. Kiedy hetman litewski, książę Janusz Radziwiłł, szczerze nie cierpiący nieudolnego Jana Kazimierza, pobił wojska kozackie pod Łojowem (było to drugie zwycięstwo pod tą miejscowością nad Kozakami, po bitwie w 1649 r. – oba w bardzo imponującym stylu), pod Białą Cerkwią do pełnego sukcesu zabrakło Radziwiłłowi wsparcia ze strony armii koronnej, która nie podjęła walki. Kiedy zirytowany książę zapytał hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Potockiego, nadużywającego alkoholu, (zmarłego miesiąc później), dlaczego nie włączył się do bitwy, usłyszał odpowiedź – my nie przyjechaliśmy walczyć, tylko pertraktować z Kozakami.
CZYJE WIĘC INSTRUKCJE WYKONYWAŁ POD BIAŁĄ CERKWIĄ HETMAN MIKOŁAJ POTOCKI? Czy w tym przypadku chodziło o pomniejszenie zasług Radziwiłła i utarcie mu nosa przez nienawidzący go dwór w osobach pary królewskiej? Hetman, odmalowany później przez Sienkiewicza jako synonim zdrajcy (cyt.): „zdrajca! zdrajca! po trzykroć zdrajca!”, „Judasz Iskariota”, został później najprawdopodobniej otruty w swoim zamku w Tykocinie w wieku 43 lat (w filmie Hoffmana grał go stary aktor Hańcza) – za dużo w tych czasach było nagłych śmierci (młodziutki królewicz, pasierb królowej Zygmunt Kazimierz – 7 lat, Wiśniowiecki 38 lat, itp.). Czyżby to była kolejna „tajna broń królowej” – pozbywanie się niewygodnych ludzi i wpływowych polityków? Lubomirski kilka razy uniknął zamachu, a zmarł we Wrocławiu też nie tak staro – w wieku 51 lat. Nikt nie robił sekcji zwłok, ale i o Wiśniowieckim i o Radziwille i o Lubomirskim krążyły plotki bezpośrednio po ich śmierci, że zostali otruci.
Kończąc – należy zadać pytanie – w czyim interesie było doprowadzenie do katastrofy pod Piławcami, oraz zmarnowania sukcesów pod Beresteczkiem i Białą Cerkwią? O ile w sprawie Piławiec możemy przypuszczać, że ewentualna klęska wojsk polskich miała utorować drogę Janowi Kazimierzowi do tronu, a w konsekwencji – umożliwić rzeczywiste panowanie Ludwiki Marii na tronie polskim, to trudno zrozumieć motywy mocodawców Radziejowskiego w 1651 r. Jeśli oprócz Chmielnickiego mógł to być ktoś z Polaków (a raczej … z Francuzów), to zaskakująca jest skala igrania losem państwa w celu osiągania swoich osobistych celów.
Skutkiem zmarnowanego zwycięstwa pod Beresteczkiem i spartaczonej kampanii pod Białą Cerkwią w 1651 r. była katastrofa wojsk polskich pod Batohem. 2 czerwca 1652 r. 6-tysięczny korpus wojsk polskich, dowodzony przez nieudolnego hetmana Marcina Kalinowskiego, nie umiejącego na dodatek utrzymać dyscypliny w armii, wpadł w zasadzkę, zgotowaną przez wojska Chmielnickiego. Wszystkich jeńców (około 5-6 tysięcy) Chmielnicki kazał wyrżnąć, mszcząc się za klęskę pod Beresteczkiem, komentując ten fakt: „zdechły pies nie kąsa”. Tylko nieliczni z Czarnieckim i Krzysztofem Grodzickim uratowali się z tej rzezi.
Chmielnicki po tej zbrodni w Batohu nie mógł już liczyć na rokowania z władzami Rzeczypospolitej. Czarniecki, uratowany z pogromu, popadł w obłęd – kierował karną ekspedycją na Bracławszczyznę, wycinając w pień ludność ruską – bez względu na płeć i wiek, Chmielnicki w styczniu 1654 r. w Perejasławiu złożył przysięgę wierności carowi Aleksemu, związał się z Rosją, sprowadzając na Rzeczpospolitą najazd moskiewsko-kozacki. Wojska najeźdźców zniszczyły i spaliły Wilno, mordując jego mieszkańców, doszły aż do Wisły okradając mieszkańców Lublina, Puław i Kazimierza Dolnego. Równocześnie z najazdem moskiewskim nastąpił najazd wojsk szwedzkich, zwany „potopem”, którego skutkiem były straszliwe zniszczenia kraju, nie znającego wojny od pod ponad trzystu lat, wystąpienie Prus przeciw Polsce, niszczycielski najazd Rakoczego na Małopolskę i Podlasie, utrata Smoleńska i Ukrainy Zadnieprzańskiej, ostateczna utrata Inflant aż po rzekę Dźwinę (z wyjątkiem niewielkiego fragmentu tzw. Inflant Polskich z Dyneburgiem), uniezależnienie się Prus od Polski.
Taki był bilans niefrasobliwej (czy też zamierzonej) polityki dworu królewskiego wobec Kozaków. Nie analizuję szczegółowo zgubnej roli Radziejowskiego w czasie „potopu”, bezmyślnej polityki Jana Kazimierza wobec Szwecji, prowokującego najazd króla Szwecji na Polskę. To wszystko jest nieprawdopodobne, by w ciągu kilkunastu lat państwo, które u władców europejskich wcześniej budziło szacunek i respekt, stoczyło się do roli przedmiotu w polityce mocarstw europejskich. Wizerunek państwa na krótko poprawiła wiktoria wiedeńska, ale już wcześniej rozejm andruszowski w 1667 r. zmienił na trwałe układ sił w tej części Europy. Na wschodzie wyrosła potęga Moskwy, a Polska rozdarta wewnętrznymi konfliktami, podsycanymi przez obce dwory, staczała się w dół, aż przestała zupełnie istnieć w końcu XVIII wieku.
W ocenie tej całej tragedii połowy XVII wieku, przez trzysta pięćdziesiąt lat dominuje dworska propaganda, ukształtowana przez Ludwikę Marię, a utrwalona przez Sienkiewicza w „Potopie”. Jak długo jeszcze polscy historycy będą oszczędzać Jana Kazimierza, a osądzać bezwzględnie Jerzego Lubomirskiego, który został sprowokowany do rokoszu? Jak długo dworski człowiek, Czarniecki, wielokrotnie okradający swoich żołnierzy z żołdu, uwalniający jeńców rosyjskich za łapówki brane do swojej kasy, psychopata mordujący dziesiątki tysięcy bezbronnych Rusinów, bez względu na wiek i płeć, będzie w panteonie naszych bohaterów narodowych, podczas gdy inny bohater z „potopu” szwedzkiego, walk z Rakoczym i z Moskwą, jest do tej pory „odsądzany od czci i wiary”? Że Lubomirski brał jurgielt (roczną pensję) od dworu cesarskiego? A Czarnieckiemu i Sobieskiemu wolno było brać jurgielt od Ludwika XIV? Otrząśnijmy się z amoku! Ludwik XIV niczym nie różnił się w swoim egoizmie i traktowania Polski jako przedmiotu do realizacji swojej imperialnej polityki od cesarza Leopolda – nie był ani lepszy, ani gorszy. Różnica polega na tym, że jeden był Francuzem, a drugi Niemcem. Skazywać Lubomirskiego na śmierć, konfiskatę urzędów, konfiskatę majątków oraz odsądzenie od czci i wiary, tylko dlatego że nie popierał Kondeusza, było wyjątkowym nadużyciem władzy. Zaciekłość rokoszan w bitwie pod Mątwami świadczy o skali ich gniewu wobec królewskiego bezprawia.
Skala nadużyć dworu królewskiego Jana Kazimierza i jego żony Ludwiki Marii oraz działania na szkodę Polski, stosowanego bezprawia, demoralizacji szlachty, nie jest dotąd dokładnie wyliczona. Zrehabilitować Radziejowskiego, który zainicjował ucieczkę wojsk polskich pod Piławcami, zrobił dywersję w polskim obozie przed Beresteczkiem i po bitwie doprowadził do buntu pospolitego ruszenia przeciw królowi, człowieka któremu udowodniono tajną korespondencję z Chmielnickim, namawiającego go do uderzenia na Polskę wspólnie z Moskwą i Szwecją, przebywającego kilka lat na dworze szwedzkim i rozpracowującego polskie państwo dla potrzeb wrogiej armii, człowiekowi, który za swój osobisty sukces uważał nakłonienie pospolitego ruszenia pod Ujściem do poddania się Szwedom – TO SIĘ NIE MIEŚCI W GŁOWIE! Skalą absurdu władzy było osobiste staranie się króla Jana Kazimierza o uwolnienie Hieronima Radziejowskiego ze szwedzkiego więzienia (do którego trafił za nielojalność wobec króla Szwecji, prowadzącego tajną korespondencję przeciw Szwecji z dworem cesarskim). Uwolniony ex-podkanclerzy pozorując sympatię do opozycyjnego wobec dworu licznego Związku Święconego, uzyskał dzięki temu w sejmie zdjęcie infamii, po czym … był głównym autorem opracowanego wyroku na Lubomirskiego, który sprzeciwił się tak zwanej elekcji „vivente rege’ z narzuconym przez dwór francuskim Kondeuszem. Ponieważ narzucanie Polsce byłego kochanka królowej jako władcy Polski nie miało nic wspólnego z elekcją, wywołało to zdecydowany opór szlachty, którą reprezentował Jerzy Lubomirski, oskarżany przez dwór, a później przez tradycję o spowodowanie wojny domowej i zablokowanie potrzebnych reform państwa.
Zdrajca ex-podkanclerzy swojego urzędu nie odzyskał, ale po powrocie ze Szwecji został mianowany wojewodą inflanckim, otrzymał fotel senatora Rzeczypospolitej i na koniec – został wyznaczony jako poseł do Turcji, gdzie zmarł. Królowa doceniła w ten sposób człowieka, który prowadząc z nią rzekomo poufną korespondencję, skompromitował publicznie jej męża – głowę państwa i majestat władzy królewskiej, szkodząc wielokrotnie Polsce, jak nikt inny wcześniej, i chyba nikt inny później.
Czas zweryfikować wielkiego fałszerza historii, Henryka Sienkiewicza, dla którego mimo wszystko mam wielki szacunek, za to że odegrał wielką rolę w obudzeniu rycerskiego ducha i wyzwolił fantazję w narodzie stłamszonym przez zaborców po powstaniu styczniowym, w narodzie którego pierwsze pokolenie czytelników „Trylogii” wywalczyło niepodległość. Idea „ku pokrzepieniu serc” spełniła już swoją rolę.
Dworską propagandę, kultywowaną przez Sienkiewicza i miliony jego czytelników już znamy. Według rzymskiej zasady, na którą często powoływali się politycy czasów Ludwiki Marii – „audiatur et altera pars” – niech będzie (wreszcie) wysłuchana i druga strona, pozwalam sobie zaprezentować inną, bardziej prawdziwą ocenę wydarzeń, czynów i postaci połowy XVII wieku. Pozostaje więc nam realizacja idei „ku poruszeniu umysłów”.