Orderowa rzeczywistość

Kasprowicz Jan „Rzadko na moich wargach”

Rzadko na moich wargach –
Niech dziś to warga ma wyzna –
Jawi się krwią przepojony,
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.
….
Widziałem, jak między ludźmi
Ten się urządza najtaniej,
Jak poklask zdobywa i rentę,
Kto krzyczy, iż żyje dla Niej.

Na tym polega paradoks III RP, że o ordery nie występują organizacje społeczne, tylko trzeba się starać o nie samemu. Tego nie było przed wojną, ani w latach PRL-u! Wtedy były organizacje kombatanckie, które opiniowały kandydatów i wnioskowały o odznaczenia dla nich (w ZBOWiD-zie obok komunistycznych działaczy byli też ludzie z autentycznego ruchu oporu i ofiary wojny). Pointą tego załatwiania sobie samemu orderów, są zamieszczane „selfie” z orderami, które są klasycznym przykładem własnej pychy i próżności.

Niektórzy z ostatnio nagrodzonych, zdobyli się w czasach Gierka na „szczyt heroizmu, poświęcenia i odwagi” – nabyli ode mnie „bibułę” i czytali ją w ukryciu, nie wiedząc nawet, że niektóre czasopisma i książki drukowałem osobiście.

Dla mnie wyróżnieniem było zaproszenie dziesięć lat temu do Pałacu Prezydenckiego z okazji 30-lecia KOR – dla ludzi opozycji sprzed sierpnia 1980 r. Sam się o to zaproszenie nie starałem, więc jest to dla mnie tym większy powód do osobistej dumy. Nie widziałem wtedy w Warszawie ostatnio odznaczonych, spośród których, niektórych znam osobiście. Z tego grona ostatnio odznaczonych mam wielki szacunek dla państwa Haczewskich, którzy przy okazji w stanie wojennym pomogli mi załatwić lubelski meldunek (chyba ten adres spowodował, że natychmiast po tym meldunku zostałem przeniesiony do rezerwy i zwolniony z obowiązku służby wojskowej po studiach).

Dostałem w 2002 r. ankietę z Ośrodka „Karta”, by wykazać się swoją działalnością opozycyjną. Będąc wtedy osobą bezrobotną, mając 5 dzieci na utrzymaniu, rozgoryczony tą rzeczywistością, mając w pamięci cytowany wyżej wiersz Kasprowicza, nie wysłałem wypełnionej ankiety.

Ale mój były uczeń, cytując swojego późniejszego mistrza na studiach, śp. prof. Bendera, powiedział mi, że historię nie tworzy się czynami, tylko piórem (długopisem lub maszyną do pisania) – to co nie zostało zapisane – nie istnieje! A więc – na tym polega „orderomania III RP”.

Odpowiedzi do komentarzy w Dzienniku Wschodnim „Lubelscy radni w delegacji. Rekordzista spędził 23 dni za granicą”

Dodano: Wczoraj, 22:00.

Szanowny Panie Stefanie (szkoda, że nie znam nazwiska)! Nie załączam odpowiedzi bezpośrednio, bo jest to dla mnie zbyt skomplikowane. Proszę nie mieć mi za złe, że walkę o swoje prawa prowadzę na forum publicznym. Proszę wybaczyć – ale nie skorzystam z Pana rady, żeby pisać bezpośrednio do władz. W ciągu trzech i pół roku wysłałem do władz miasta w sprawie naszych busów elektrycznych ponad 40 pism, bezpośrednio do urzędu ostatnie pismo wysłałem w lipcu 2015 r. Każda metoda walki jest dobra, która przynosi skutek. Okazuje się, że bardziej skuteczna jest forma walki medialnej – przynajmniej ludzie dowiadują się o draństwach władz miasta, a tworzony wizerunek „miasta przyjaznego turystom i przedsiębiorcom” jest przeze mnie demaskowany. Jeśli ktoś ze mną prowadzi „wojnę”, to dlaczego „ofiary” muszą być tylko po jednej stronie? Poza tym – nie ja tę wojnę wywołałem! Ja ponoszę straty materialne, a pan Żuk i jego liczny „dwór” – moralne. Dopiero po moim publicznym piętnowaniu władz pojawiają się „mediatorzy”, którzy proponują mi, żebym zaprzestał medialnej nagonki, „machania szabelką”, „prowadzenia wojenki”, to może dostanę to zezwolenie. A pies ich wszystkich olał z ich łaską! Ja nie będę żebrał i lobbował ani urzędników, ani radnych. Pozytywne załatwienie tej sprawy jest w ich interesie, o czym przekonał się już niejaki pan Żuk. Odpowiadając człowiekowi, który mieni się „szwagrem Antonim”, zwracam uwagę, że „prawdziwa cnota krytyk się nie boi” – jeśli władze miasta są w porządku, to czego się obawiają? Jeśli w czymkolwiek nadużyłem zasady wolnego słowa, to proszę wytoczyć mi proces. Poza tym – nazywanie mnie przez nie-czcigodnego Antoniego „mściwą i zawistną bestią” – raczej mi schlebia, niż mnie obraża. A jeśli ja „walę w Żuka jak w bęben”, to niech nie daje pretekstu – obowiązuje przecież piłkarska zasada: „gra się tak, jak przeciwnik pozwala”. Wojciech Górski.

Zakończenie akcji zbierania podpisów pod wnioskiem Lublin City-Tour

Szanowni Moi Znajomi z Lublina,

ponieważ zwracałem się z apelem o poparcie nas w formie podpisu z podaniem imienia i nazwiska oraz adresu, by móc złożyć wniosek obywatelski na sesję Rady Miasta Lublin, znaczna część z Państwa zadeklarowała się do poparcia. Z tego grona osób deklarujących gotowość włączenia się do naszej akcji, akurat o niewielka część udzieliła mi pomocy. Inni podobno jeszcze zbierają te podpisy.

Ponieważ zebrane podpisy chciałbym złożyć do Rady Miasta możliwie najszybciej (termin umieszczenia wniosku na sesję jest do 3 miesięcy od złożenia wniosku wraz z podpisami), zależy mi na tym, by ostatecznie zakończyć ten etap. Jeśli uda mi się wszystko uporządkować (ponumerować listy i głosy, sporządzić kopie list, opracować formalnie wniosek, itp.), to chciałbym złożyć go jeszcze w tym miesiącu. Ale jeśli nie zdążę złożyć wniosku w październiku, toz pewnością złożę go na początku listopada tego roku.

Akcja „100 znajomych z facebooka po 10 podpisów” nie przebiegała według tego schematu. Na szczęście – były osoby spoza facebooka, które znacznie wsparły mnie w tej akcji. Jedna osoba zebrała kilkaset podpisów, inna – przekroczyła setkę, były osoby, które zebrały po kilkadziesiąt podpisów, standardowo niektóre osoby oddały mi pełną listę 20 nazwisk. Byli też tacy, którzy zebrali po kilkanaście podpisów, po te standardowe 10 podpisów, mniej, a nawet złożyły tylko jeden podpis.

Wszystkim, którzy włączyli się do tej akcji serdecznie dziękuję. Proszę wybaczyć – do tych, którzy pierwotnie obiecywali mi pomoc, a później nie odpowiadali na moje pytania w tej sprawie, nie będę się zwracał po raz kolejny. I bez ich pomocy zebrana liczba jest wystarczająca, by po odrzuceniu nieczytelnych nazwisk oraz ewentualnie osób spoza Lublina, wystarczyło bez wątpienia na wymagany „mocny tysiąc”.

Gdyby jednak ktoś z Państwa Znajomych z Lublina miał te podpisy, to proszę się skontaktować ze mną – przez facebook lub przez telefon: 601-81-42-18. Zapraszam do biura ATLAS TRAVEL w rynku, mogę podpisy odebrać osobiście lub też istnieje możliwość przesłania listy pocztą.

Zebrane podpisy, przekazane mi po złożeniu wniosku do rady Miasta, nie będą już potrzebne.

Jeszcze raz dziękuję tym wszystkim, którzy włączyli się do akcji. Pozdrawiam. Wojciech Górski.

Kończymy akcję zbierania podpisów pod wnioskiem obywatelskim do Rady Miasta Lublin o wjazd pojazdów elektrycznych City Tour na Stare Miasto

28 października 2016 r. uroczyście zamykamy listę.

Mimo wygranego sondażu w Dzienniku Wschodnim, poparcia naszego wniosku przez Radę Dzielnicy Stare Miasto oraz wspólnej pozytywnej opinii Urzędu Wojewódzkiego i Zarządu Dróg i Mostów w Lublinie, Prezydent Miasta Lublin pozostał nieugięty w swojej irracjonalnej decyzji blokowania wjazdu pojazdów elektrycznych na Stare Miasto.

Trójka radnych w lutym tego roku złożyła interpelację w mojej sprawie (dwóch radnych z tej trójki złożyło ją po raz drugi), ale na tym skończyła się ich interwencja. Opozycyjny wobec urzędu klub PiS nawet nie pofatygował się złożyć wniosku na sesję rady, z góry zakładając, że będzie odrzucony przez rządzącą koalicję – a szkoda,że nie dał szansy wykazać się radnym z koalicji rządzącej. Pozostała więc inicjatywa obywatelska.

Wbrew pozorom i szyderstwu niektórych, zbieranie podpisów nie było takie koszmarne. Mamy ich grubo ponad tysiąc. Gdyby trzeba było ich zebrać nawet dziesięć tysięcy – też dalibyśmy radę!

Ze względu na moje liczne wyjazdy (we wtorek będzie 23 dni moich delegacji od rozpoczęcia przeze mnie akcji zbierania podpisów), zakończenie akcji przedłużamy do końca przyszłego tygodnia. Pozostaną sprawy techniczne – sporządzenie formalnego wniosku, ponumerowanie list i podpisów, skopiowanie list, złożenie pisma z listami do Rady Miasta Lublin, z podaniem do wiadomości Prezydenta Miasta Lublin – i czekanie na umieszczenie naszego wniosku w porządku posiedzenia Rady. Przewodniczący rady ma na to termin – do 3 miesięcy.

Ostatnio spotykam wielu „życzliwych” znajomych prezydenta Lublina, którzy twierdzą, że są w stanie mi pomóc, żebym mógł wreszcie wjechać naszymi pojazdami na Stare Miasto (a może to jest po to, żebym nie składał wniosku, tylko czekał na nieformalną „pomoc”?). Czy to nie jest już za późno na tak „wspaniałomyślny akt”? Ja walkę z urzędniczymi absurdami prowadzę już czwarty rok (Drzymała z absurdami władzy pruskiej walczył 5 lat), a tu zjawiają się wyraziciele „dobrej woli”? – teraz? a po co? – nie można teraz tego załatwić w sposób formalny – uchwałą Rady Miasta? – A pies olał wszystkich miejskich pseudo-życzliwych urzędników za ich łaskę! Mieli ponad trzy i pół roku czasu na wykazanie dobrej woli w mojej sprawie.

A radnym miejskim stworzę problem – komu to bardziej nie wypada się narazić? Oczekuję ich dobrej woli w czasie głosowania na sesji, a nie aktu łaski. Ale i bez ich ewentualnego poparcia też dam sobie radę. Myślę, że statystyczna większość radnych ma więcej wyobraźni w tej sprawie, niż urzędujący prezydent Lublina.

AMICIS CERTIS IN RE INCERTA CERNITUR

Kończymy akcję zbierania podpisów do Rady Miasta Lublin w sprawie wjazdu pojazdów elektrycznych City Tour na Stare Miasto! Podpisy zbieramy do poniedziałku – 24 października 2016 r.

Zapoczątkowana ponad miesiąc temu 08.09.2016) akcja zbierania podpisów dobiega końca…. Wbrew temu, z czego szydzili niektórzy, że tych podpisów nie zbiorę nawet do kwietnia, jakoś daliśmy radę, dzięki wielu życzliwym mieszkańcom Lublina. Mimo iż połowę tego czasu spędziłem w delegacjach (dokładnie: 19 dni), udało się tę akcję przeprowadzić. Moją dewizą akcji było: 100 znajomych – po 10 podpisów. Rzeczywiście – rozesłałem apel do prawie stu moich znajomych na fb z Lublina (niektórych pominąłem „ze względów politycznych”, innym – nowym znajomym nie wypadało zawracać głowę, bo nie to było powodem zawarcia z nimi znajomości). Wiele osób spośród znajomych nie zareagowało na mój apel. Niektórzy odmówili „ze względów politycznych” (wracają czasy PRL, że ludzie zaczynają się bać!). Niektórzy obiecywali pomoc…. ale na tym się skończyło. Niektórzy podobno jeszcze zbierają… Jeśli tak – to nie pogardzę żadnym głosem – zawsze lepiej mieć „żelazną rezerwę”, na wypadek, gdyby urzędnicy doszukali się nieczytelnych lub fikcyjnych nazwisk i adresów. Ale – bez tej pomocy też damy sobie radę.

Cała sprawa była z jednej strony testem możliwości działania jako inicjatywy obywatelskiej, a z drugiej strony – postaw znajomych, którzy podają się za życzliwych mi, ale z wielu różnych powodów nie mogli lub nie chcieli mi pomóc. Wbrew pozorom – nasza sprawa nie była sprawą wyłącznie prywatną, ja nie byłem żebrakiem na ulicy, nie byłem w tym nachalny, więc nie zasługiwałem na niechęć i pogardę.

Tym, którzy „nie zdążyli” z akcją zbierania podpisów pod wspomnianym wyżej wnioskiem, a chcącym zademonstrować swoją dobrą wolę wobec mnie, dam jeszcze szansę na poprawę swojego wizerunku – otóż będę współtworzył społeczną listę wyborczą do samorządu. Mamy jeszcze 2 lata (a może będzie krócej?). Czas zmontować wcześniej drużynę 62 aktywnych i znanych w środowisku ludzi na terenie całego Lublina, by stanąć do rywalizacji z dwoma politycznymi klanami, gdzie obowiązuje zasada: BMW (bierny, mierny, ale wierny), a wieczni kandydaci z pierwszych miejsc na listach są w radzie tylko bezradnymi statystami.

Tym, którzy mnie dotąd nie poparli, dam jeszcze szansę wykazania się swoją aktywnością. Może niektórzy, zamiast okazywanej dotąd obojętności lub pogardy, wykażą więcej życzliwości wobec mnie i włączą się do naszej walki o miejsca w samorządzie? Nie przesądzam sprawy naszego awansu, ale nigdy nic nie wiadomo. A może dopiero wtedy, po ewentualnym sukcesie okaże się, że mam tak dużo „przyjaciół”?

Październikowe rocznice: Chocim i Sobieski

W dniu 7 października świat chrześcijański obchodził rocznicę zwycięskiej bitwy morskiej pod Lepanto. Wówczas to, w 1571 r. cala chrześcijańska Europa modliła się na różańcu – modlitwie rozpropagowanej przez świętego Dominika na początku XIII wieku. Zwycięstwo pod Lepanto – po tym, kiedy flota turecka zdobyła Cypr i szła dalej na zachód Europy, zatrzymało na zawsze morską ekspansję Turków. Dlatego też dzień 7 października został ustanowiony dniem Matki Bożej Różańcowej, a miesiąc październik – miesiącem tej modlitwy.
Skoro już podejmujemy temat konfrontacji militarnej wojsk chrześcijańskich z Turkami oraz symboliki Maryjnych modlitw i świąt, to należy pamiętać, że w 1456 r., w trzy lata po zdobyciu przez Turków Konstantynopola, sułtan Mehmet II Zdobywca poszedł na Węgry. Po kilkunastodniowym oblężeniu Belgradu przyszła odsiecz Janosa Hunyadego (dowódcy węgierskiego, który uciekł spod Warny 12 lat wcześniej, zostawiając na pastwę losu polskiego i węgierskiego króla Władysława Warneńczyka). Atak wojsk węgierskich, prowadzonych przez Hunyadego i bernardyna Jana Kapistrana doprowadził do zwycięstwa wojsk chrześcijańskich 22 lipca 1456 r. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież wprowadził obowiązkową modlitwę w południe „Anioł Pański”, odmawianą wcześniej (od początku XIII wieku) w Kościele trzy razy dziennie.
Ze zwycięstwem pod Wiedniem wiąże się też święto Imienia Maryi. Łatwo skojarzyć: 8 września – Narodziny NMP, a 4 dni później – nadanie Jej imienia. Święto to zostało ustanowione dzięki temu, że polskie wojsko ruszyło do ataku na muzułmańską armię Turków – „W Imię Maryi”.
Nasze konfrontacje militarne z Turkami kojarzą się z dwiema październikowymi datami:
7 października:
1. 1571 – zwycięska bitwa floty chrześcijańskiej nad Turkami, dowodzonej przez księcia Juana d’ Austria – ustanowienie święta MB Różańcowej.
2. 1620 – śmierć hetmana Żółkiewskiego w bitwie pod Cecorą (dokładnie – w czasie odwrotu wojsk polskich, pod Mohylowem, bardzo blisko Dniestru i granicy z Polską.
3. 1683 – porażka wojsk polskich, dowodzonych przez króla Jana Sobieskiego w walce z Turkami pod Parkanami. W bitwie tej Sobieski o mało nie zginął.
9 października:
1. 1621 – zakończenie oblężenia Chocimia. Odparcie najazdu 120-tysięcznej armii tureckiej.
2. 1683 – efektowne zwycięstwo Sobieskiego nad Turkami pod Parkanami.
Najważniejszym wydarzeniem militarnym w konfrontacji polsko-tureckiej w pierwszej połowie XVII wieku była dramatyczna obrona Chocimia 1621 r., zakończona podpisaniem pokoju, kończącego 37-dniowe oblężenie twierdzy. Ale zanim doszło do dramatycznej dla obu stron wojny, w drugiej połowie XVI wieku Polska miała bardzo przyjazne stosunki z Turcją. W tym czasie w polskiej polityce zagranicznej głównymi, niebezpiecznymi sąsiadami Polski była Rosja i Austria. Rosja Iwana IV dwukrotnie dążyła do odebrania Polsce Inflant, ale za każdym razem była z nich usunięta. Austria dzięki koligacjom małżeńskim Habsburgów. zawładnęła tronami w Czechach i okrojonych Węgrzech oraz w Hiszpanii i Niderlandach, okrążając z trzech stron Francję. Przebiegła dyplomacja Austrii, z premedytacją dwukrotnie podesłała na dwór Zygmunta Augusta żony chore na padaczkę, niezdolne przedłużyć panowania dynastii Jagiellonów w Polsce. Po śmierci ostatniego Jagiellona, Austria trzykrotnie zgłaszała kandydatów do tronu polskiego, za każdym razem odtrącanych przez szlachtę, kierowaną przez anty-habsburskiego Jana Zamoyskiego. Kiedy za trzecim razem Habsburgowie nie zostali dopuszczeni do tronu w Polsce, nowy król z dynastii Wazów Zygmunt III, kierowany wieloma powodami, zerwał z anty-habsburską polityką kanclerza i wzorem swojego zmarłego wuja, wziął kolejno dwie żony z rodu Habsburgów: Annę i Konstancję. O Ile Anna (późniejsza matka Władysława IV) była osobą cichą i nie wtrącającą się w sprawy polityki, to jej młodsza siostra Konstancja (późniejsza matka Jana Kazimierza) okazała się austriackim szpiegiem na polskim tronie i to ona kierowała polską polityką zagraniczną.
Niefortunnie dla Polski, a jeszcze bardziej dla Węgier i Czech, walczących o zrzucenie zwierzchnictwa Habsburgów, królowa Konstancja wraz z mężem Zygmuntem III wysłała na pomoc oblężonemu Wiedniowi prywatną jazdę lisowczyków, będącą ewenementem społeczno-militarnym w Europie.
Po wyrzuceniu w Pradze wysłanników cesarskich przez okno, Austria szykowała karną ekspedycję przeciw zbuntowanym Czechom. Sytuację tę wykorzystał książę Siedmiogrodu (węgierskiego księstwa, zależnego od Turcji), Gabor Bethlen, który obległ Wiedeń. Z odsieczą Wiedniowi, oblężonemu przez 42-tysięczną armię Węgrów i Czechów ruszyli lisowczycy, którzy przekraczając Karpaty stoczyli ciężką bitwę po Humennem (koło Łupkowa) – 23 listopada 1619 r. z wojskami Jerzego I Rakoczego. Lisowczycy, nie mający artylerii, nie wytrzymali ataku wojsk węgierskich. Upozorowali więc ucieczkę. Kiedy wojska węgierskie zajęły się plądrowaniem obozu, lisowczycy, po zwarciu szyków uderzyli na zaskoczonych Węgrów, po czym wpadli na Słowację i do Siedmiogrodu, siejąc wszędzie spustoszenie. Gabor Bethlen, wiedząc o rozbojach lisowczyków, zwinął oblężenie Wiednia, ratując Austrię przed ostateczną klęską. Gdyby nie pomoc lisowczyków, wojna nazwana później trzydziestoletnią, zakończyłaby się prawdopodobnie w 1619 roku, a sąsiadami Polski zostałyby Czechy i Węgry. Rzecz bardzo ważna – za pomoc udzieloną Austrii, Polska nie otrzymała nic! A mógł Zygmunt III starać się o przyłączenie Śląska do Polski. W zamian za tę pomoc Zygmunt III ściągnął na Polskę gniew sułtana – tradycyjnego wroga Austrii i wyprawę wojsk tureckich na Polskę.
Sułtan, który obserwował zamieszanie w Europie Środkowej – bunt Czechów i Węgrów przeciw Austrii, postanowił wkroczyć do akcji. Wojska tureckie rozważały problem – uderzenia na Austrię, szykującą się przeciw Czechom, lub na Polskę. Wobec kolejnego śmiertelnego zagrożenia Austrii, dyplomaci austriaccy zręcznie pokierowali polską dyplomacją, nakazując bohaterowi spod Kłuszyna w 1610 r., hetmanowi Stefanowi Żółkiewskiemu, prewencyjne wkroczenie do Mołdawii. Hetman zamierzał początkowo stanąć nad Dniestrem, bronić się nad rzeką i kontratakować w czasie ewentualnej przeprawy Turków. Dał się jednak wciągnąć w ryzykowną wyprawę do Mołdawii, która w XVI wieku była krainą ścierania się wpływów polsko-tureckich. W czasie odwrotu spod Cecory, kiedy część wojsk polskich uciekła przed przeważającymi siłami wroga, stary, 73-letni hetman Żółkiewski zginął na polu bitwy (7 X 1620 r.). Ironią pomocy, udzielonej Austrii przez lisowczyków był fakt, że miesiąc po klęsce Żółkiewskiego pod Cecorą, 8 listopada 1620 r., armia austriacka rozgromiła trzykrotnie słabsze siły powstańców czeskich pod Białą Górą (obecnie dzielnica Pragi), a lisowczycy oddali Austriakom kolejny raz swe usługi, wspierając w bitwie wojska cesarskie.
Klęska wybitnego wodza pod Cecorą rozzuchwaliła sułtana Osmana II, który postanowił uderzyć siłami swojej około stu-dwudziestotysięcznej armii na Polskę. Rzeczpospolita, w niecały rok po tragedii mołdawskiej Żółkiewskiego stanęła przed zadaniem obrony całości i niepodległości państwa. Państwo, które w 1605 r. zniszczyło armię szwedzką pod Kircholmem, a w 1610 r. rozgromiło armię rosyjską pod Kłuszynem, stanęło w obliczu niespotykanej dotychczas liczebnie inwazji wroga. Historycy różnie podają liczebność wojsk. Przyjmuje się, że wojska Rzeczypospolitej liczyły około 65 tysięcy, w tym 35 tysięcy wojsk polsko-litewskich i 30 tysięcy Kozaków. Liczebność wojsk turecko-tatarskich szacuje się na 100-150 tysięcy. Wobec tak poważnego zagrożenia, w całej Polsce ogłoszono apel o modlitewne wsparcie wojsk walczących z Turkami, a papież w tym czasie nazwał Polskę „Przedmurzem Chrześcijaństwa” (Antemurale Christianitatis).
Wojna z Turcją w 1621 r. zasługuje na uwagę z wielu powodów. Był to najlepszy w historii Rzeczypospolitej przykład militarnego współdziałania wojsk polskich, litewskich i kozackich w walce z wrogiem zewnętrznym, różniącym się religią i kulturą. Heroizm i determinacja Polaków i Kozaków, walczących ramię w ramię z wrogiem, nie miały nigdy potem w historii tak godnego naśladownictwa. Ponieważ warunkiem udziału Kozaków w wojnie z Turkami było prowadzenie walki poza terenem Rzeczypospolitej, wojska polskie zajęły pobliski zamek Chocim nad Dniestrem, znajdujący się już na terenie Mołdawii. Zaczęto sypać okopy, zaopatrywać obóz w żywność i amunicję. Spośród licznej armii polsko-litewsko-kozackiej należy wymienić 4 postacie: wódz naczelny – hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz, legendarny bohater spod Kircholmu, królewicz – Władysław Waza, regimentarz wojsk koronnych – Stanisław Lubomirski i wódz kozacki – Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny. Rola każdej z tych postaci była nieoceniona: królewicz, który nie dowodził osobiście armią, miał duży wpływ na morale i dyscyplinę w armii.
Bitwa rozpoczęła się 2 września 1621 r. Wodzem tureckiej armii był młody, niedoświadczony sułtan Osman II (w czasie bitwy liczył dopiero 17 lat). Po pierwszym, odpartym z dużym powodzeniem szturmie janczarów, zachęcony tym sukcesem hetman Chodkiewicz planował stoczenie jednej walnej bitwy w polu, która szybko rozstrzygnęłaby losy wojny. Ten plan został jednak odrzucony ze względu na zbyt duże ryzyko akcji i brak rezerwowej armii, zdolnej do powstrzymania wroga po ewentualnej klęsce w polu. Rozpoczęła się więc obrona twierdzy. Każdy dzień zapisał się dramatycznie. 4 września Turcy usypali w nocy szańce, skąd przez cały dzień ostrzeliwali polski obóz, ale wieczorem Kozacy i lisowczycy zorganizowali kontratak, zdobywając tureckie szańce i niszcząc ich armaty. W ciągu następnych dni Tatarzy pustoszyli okolice, odcinając oblężonym dostawy zaopatrzenia. 7 września janczarzy przystąpili do szturmu i wdarli się na polskie szańce, ale atak husarii, dowodzonej osobiście przez hetmana zmusił Turków do panicznej ucieczki.
Jednak sytuacja oblężonych stawała się z dnia na dzień coraz trudniejsza. W obozie zaczął się głód i choroby. Dowództwo przyznało, że plan Chodkiewicza stoczenia walnej bitwy był najrozsądniejszym rozwiązaniem. Akcję uderzenia na obóz turecki zaplanowano na noc z 12/13 września, ale przed planowanym atakiem przeszła gwałtowna ulewa, więc akcję trzeba było odwołać.
Głód i niedostatek cierpiała też armia turecka. Pozbawiony autorytetu Osman II został wsparty przez namiestnika sułtańskiego Karakasza, który 15 września zarządził wielki szturm na polski obóz. Polska artyleria wyrządzała atakującym Turkom wielkie szkody, a od jednej z kul zginął sam dowódca, po czym tureccy żołnierze rzucili się do ucieczki. By pogrążyć ich morale, Kozacy przez kilka kolejnych nocy urządzali tzw. wycieczki – wpadali do obozu tureckiego, dręcząc śpiących Turków swoimi atakami. Szczególną zmorą dla Turków był ataman kozacki Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny, nazywany z powodu siwej brody ‘białym lisem”. Ten wielki kozacki przyjaciel Polaków, wyprawiający się wcześniej z królewiczem Władysławem na Moskwę, w czasie jednej z potyczek został ranny i zmarł na skutek ran kilka miesięcy później. Same wycieczki nie zmieniały jednak zasadniczo sytuacji oblężonych.
24 września zmarł w polskim obozie wódz naczelny armii, hetman Jan Karol Chodkiewicz. Tuż przed samą śmiercią wskazał buławą w obecności królewicza na regimentarza koronnego Stanisława Lubomirskiego jako wodza naczelnego. Mimo zaleceń, by informację o śmierci komendanta obozu utrzymać w ścisłej tajemnicy, wieść ta szybko dostała się do obozu wroga. W następnych dniach Turcy zarządzili zmasowane ataki na polski obóz. Wszystkie tureckie ataki zostały odparte, ale sytuacja oblężonych stawała się dramatyczna. Oblężonym groził głód. Zjedzono konie, psy i koty, a w obozie pozostała tylko jedna beczka prochu.
Na szczęście dla Polaków, sytuacja Turków też była dramatyczna. W walkach z wojskami Rzeczypospolitej oraz na skutek chorób zmarło ponad 40 tysięcy Turków i 2 tysiące Tatarów (armia oblężonych straciła prawie 15 tysięcy żołnierzy). Na dodatek zbliżała się szybko zima, a armia turecka miała bardzo długą drogę przez Karpaty i Bałkany, co w warunkach zimowych mogłoby być dla niej problemem. Rokowania z obu stron doprowadziły do zawarcia pokoju, który teoretycznie był honorowy dla obu stron, gdyż Turcja zachowywała kontrolę nad Mołdawią, a Polacy oddawali Turcji Chocim, ale w rzeczywistości ten pokój był dla Polski zwycięski. Pół roku po zawarciu pokoju, młody sułtan, mszcząc się na janczarach za niesławny odwrót spod Chocimia, sprowokował ich bunt, w wyniku którego został zabity.
Chocim ustabilizował więc na następne pół wieku granicę między Polską i Turcją na Dniestrze. Zdarzały się w następnych latach mniejsze najazdy tureckie i tatarskie, ale były one skutecznie odpierane przez wojska polskie i kozackie. Ale bitwa chocimska stała się też epizodycznym frontem, trwającej w tym czasie Wojny Trzydziestoletniej. Na słabo bronione w tym czasie Inflanty najechał wybitny wódz szwedzki Gustaw Adolf, zabierając Polsce północną część tej krainy – z Rygą, aż po Dźwinę, a następnie uderzył na Pomorze Gdańskie. Ponieważ protestancka Szwecja zaangażowała się w wojnie przeciw katolickiej Austrii i katolickiej Polsce, wojna z Polską jest uważana za jeden z frontów wojny religijnej w Europie, nazwanej później Wojną Trzydziestoletnią. Takie zbierała Polska baty od Turcji (Cecora) i Szwecji (Inflanty) za pomoc udzieloną Austrii przez lisowczyków.
Rzecz ciekawa – historia się dziwnie splata. 52 lata później, rok po upadku Kamieńca Podolskiego, Chocim, broniony przez 35 tysięcy wojsk tureckich, został zdobyty w ciągu 2 dni przez wojska polsko-litewskie liczące 30 tysięcy. (25 tys. polskich i 5 tys., litewskich). W bitwie tej zginęło kilkanaście tysięcy Turków, a reszta dostała się do niewoli. Data zwycięskiej bitwy – to akurat 11 listopada 1673 r. Sobieski – prawnuk hetmana Żółkiewskiego, który zginął z rąk Turków i Tatarów (dokładnie – Tatarów), pomścił kolejny raz swojego przodka pod Chocimiem 53 lata później (wcześniej, w 1667 roku Sobieski stoczył zwycięską bitwę z Tatarami pod Podhajcami). Potem jeszcze wiele razy zasłynął jako pogromca Turków.
Chocim i Sobieski skojarzą się nam jeszcze z bitwą pod Parkanami (obecnie słowackie Sturovo) – 9 października 1683 r. O ile 2 dni wcześniej, 7 października, Sobieski przegrał bitwę i o mało w niej nie zginął (dokładnie w rocznicę śmierci swojego pradziadka pod Cecorą), to 2 dni później, mając około 30 tysięcy wojska, rozgromił 36-tysięczną armię turecką Kary Mehmeda Paszy. W bitwie tej zginęło około 500 polskich żołnierzy i ponad 10 tysięcy Turków. Po tej bitwie wojsko polskie przeprawiło się przez Dunaj do pierwszej stolicy Węgier – Ostrzyhomia (Estergom), gdzie na ruinach katedry św. Wojciecha zastała odprawiona msza święta dziękczynna, a wojsko polskie i obecni tam Węgrzy zaśpiewali łaciński hymn „Te Deum”.
Ze wszystkich sukcesów militarnych Sobieski najbardziej cenił sobie właśnie Chocim i Parkany (akurat nie Wiedeń, gdzie armia turecka się rozpierzchła, ale się później pozbierała). Dzień 9 października symbolizuje zakończenie pierwszej bitwy pod Chocimiem, z dalszej perspektywy – wygranej przez Polaków i zwycięstwo Sobieskiego pod Parkanami. Oba wydarzenia łączy data, a oba miejsca – wódz Sobieski, który po bitwie pod Chocimiem został wybrany na króla Polski.
W dniu 9 października świętujmy skuteczną obronę „Antemurale Christianitatis” przed inwazją turecką, a w dniu Niepodległości, 11 Listopada – przypomnijmy sobie również o zwycięskiej bitwie Sobieskiego pod Chocimiem, która zmyła hańbę traktatu w Buczaczu po upadku Kamieńca Podolskiego.
Doceńmy waleczność Polaków i geniusz militarny polskich dowódców, wygrywających większość walk z wielokrotnie silniejszymi przeciwnikami – Szwedami, Moskalami, Tatarami, Turkami i Kozakami. Nie żyjemy w czasach zaborów, więc idea Sienkiewicza „ku pokrzepieniu serc” nie jest dla nas aż tak konieczna. Będąc bardziej krytyczni wobec naszych przodków, nie zapominajmy jednak o wielkiej ofiarności tych, którzy przez prawie cały XVII wiek walczyli z wrogami Rzeczypospolitej.
Wojciech Górski

LikeShow

Szanowny Pan, Tomasz Aftyka

Proszę wybaczyć, ale sposób Pana podejścia do naszej sprawy Lublin City-Tour jest niewłaściwy pod względem formalnym, a w dodatku nie poparty argumentami merytorycznymi. A co oznacza Pana cytat? „nie ma miejsca na takie pojazdy na naszym małym ciasnym starym mieście” – jest Pan w tej sprawie wyrocznią? – to jest tylko Pana (i niewielu innych) subiektywne stwierdzenie.

Dlaczego po Warszawie, która ma 20 razy więcej turystów (w 2013 r. – 3 mln turystów – wobec 160 tys. w Lublinie) może kursować spalinowa ciuchcia staromiejska, składająca się z trzech wagoników, a w Lublinie – nie może jechać jeden pojazd elektryczny (jedno zezwolenie może być na 2 pojazdy, wykluczając obecność dwóch pojazdów jednocześnie)? Czy Stare Miasto w Warszawie jest większe od lubelskiego? – nie! Nie ma tam tylko trybunału, ale jest za to 20 razy więcej turystów.

Szkoda, że Pan nie analizuje problemu, dlaczego akurat w Lublinie pojazdy dostawcze mogą jeździć aż do południa (dokładnie – do godz. 12.00), jak nigdzie indziej. I to ma być ograniczanie ruchu pojazdów? – to jest zupełna parodia tej idei. W innych miastach zaopatrzenie odbywa się w nocy, lub maksymalnie – do ósmej rano. A tu – rynek jest zawalony ciężkimi pojazdami dostawczymi, śmieciarkami i zwykłymi samochodami spalinowymi.

Niech Pan poda przynajmniej 1 przykład miasta w Polsce i w Europie, gdzie pojazdy City Tour nie mogą wjeżdżać, a mogą wjeżdżać bez większych problemów samochody dostawcze, spalinowe i taksówki. Tylko Lublin jest takim miastem absurdów.

Twierdzi Pan autokratycznie, że „nie ma miejsca na takie pojazdy” – ale w tej sprawie inne zdanie mieli ludzie, dzięki którym wygrałem sondaż w Dzienniku Wschodnim – a więc gdzie jest zasada „Vox populi – vox Dei”? – (jak mi powiedział pan Nowak – był to pierwszy sondaż, który przegrał Żuk. Po tym fakcie gazeta zaniechała robienia sondaży – chyba żeby nie psuć dobrego samopoczucia temu panu). Ja mam również pozytywną opinię Rady Dzielnicy Stare Miasto, Wojewody Lubelskiego i Zarządu Dróg i Mostów. To jest tak zwany czynnik społeczny, na który powoływał się pan Żuk.

Może Pan osobiście nie lubić naszych pojazdów, ale – nawet gdyby niewielka część społeczeństwa chciałaby z nich korzystać na Starym Mieście, to należy tym ludziom umożliwić taką formę zwiedzania – tylko my możemy umożliwić cudzoziemcom zwiedzanie miasta w dostępnym dla nich języku. Stare Miasto stanowi najistotniejszą część każdego miasta. Wozimy też osoby niepełnosprawne, starsze, itp.

Ze względu na prowadzoną przeze mnie działalność mam taką samą potrzebę wjazdu na Stare Miasto, jak każdy inny podmiot, wjeżdżający na Stare Miasto. Dlaczego więc ja jestem wyjątkowo dyskryminowany?

Może Pan wyjaśni – na jakiej podstawie Dyrektor Wydziału Sportu i Turystyki, pan Jakub Kosowski udzielił nam w imieniu prezydenta Żuka odpowiedzi, że nasze pojazdy (cyt.)”mogą stanowić zagrożenie bezpieczeństwa dla pieszych”. A inne pojazdy nie stanowią zagrożenia? Niech szanowni eksperci udowodnią nam, że władze mają w tej sprawie rację. Nasze pojazdy są najbezpieczniejsze ze wszystkich możliwych: mają ograniczenie szybkości do 25/h, sygnał dźwięku przy cofaniu i są bez przyczepki, która utrudnia manewry. Poza tym argument pana Kosowskiego jest insynuacją – nie popartą raportami Policji i Straży Miejskiej o naszych kolizjach z pieszymi.

Mam nadzieję, że przynajmniej częściowo wyprowadziłem Pana z błędu. A jeśli nie – to niech Pan pisze przynajmniej w swoim imieniu, a nie używa formy „prawdy absolutnej”. Zapraszam Pana przy okazji do przejazdu z osobami niepełnosprawnymi – może ich Pan przy okazji przeprosi za swoją obcesowość.

Łączę wyrazy szacunku, Wojciech Górski

Załączam poniżej Pana cytaty:

> nie ma miejsca na takie pojazdy na naszym małym ciasnym starym
> mieście

AMICIS CERTIS IN RE INCERTA CERNITUR!

„Przyjaciół pewnych poznajemy w sytuacjach niepewnych” lub bardziej po polsku: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”.

4 tygodnie temu ogłosiłem zbiórkę co najmniej 1000 podpisów pod wnioskiem do Rady Miasta Lublin o wniesienie pod głosowanie na sesję w sprawie wjazdu naszych pojazdów elektrycznych Lublin City-Tour na Stare Miasto. Wbrew tworzonym przez władze miasta opiniom – nie jest to wyłącznie nasza prywatna sprawa. Przykładem tego był brak zgody na wjazd z osobami chorymi na reumatyzm jesienią ubiegłego roku, kiedy niektóre osoby o dwóch kulach przeszły z Placu Katedralnego na rynek, a tam zobaczyły taksówki, pojazdy dostawcze i samochody spalinowe. Wywołało to wielkie oburzenie tych osób na zakłamanie i bezduszność władz Lublina, które swoją złośliwością wobec nas, najbardziej krzywdzą właśnie naszych klientów.

Gdybyśmy występowali o zwolnienie nas z opłat za parkingi na wyłączność na równi z taksówkami, choć mamy do tego również prawo, bo władze miasta używają argumentu, że z tych opłat są zwolnione tylko pojazdy świadczące usługi komunikacji publicznej, to mógłby nam ktoś zarzucić, że dbamy tylko o swój interes. Pseudo-szlachetni radni, widząc zakłamanie władz w tej kwestii, nie złożą na sesję wniosku o zrównanie nas w prawach z taksówkarzami – a do tego wystarczyłoby tylko 3 podpisy, tak samo jak do wjazdu naszych pojazdów na Stare Miasto. Okazuje się, że łatwo można złożyć interpelację w sprawie wjazdu naszych busów na Stare Miasto i stwierdzić dumnie mediom, że „zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy”, ale złożenie wniosku pod głosowanie widocznie przekracza granice suwerenności każdego radnego.

Niektórzy radni PiS stwierdzili natomiast, że złożenie przez nich wniosku mija się z celem, bo wtedy wniosek przepadnie jako polityczny – zostanie przegłosowany przez koalicję PO-WL. Odpowiedziałem im, że dałbym wtedy szansę uwiarygodnienia swoich intencji radnemu Marcinowi Nowakowi, który ponad rok temu w wywiadzie „Nowemu Tygodniowi” udzielił odpowiedzi, że głosował przeciw mnie, bo ja żądałem jazdy po deptaku, a w tej sprawie prezydent Lublina nie ma obowiązku wydać zgody, tylko może co najwyżej wyrazić dobrą wolę. Teraz tego postulatu nie mam i chciałbym, żeby radny Nowak potwierdził swoją deklarację poparcia dla naszej idei.

Radni PiS nie chcieli wystąpić w naszej sprawie, rzekomo z góry przesądzając wynik głosowania – bez dania szansy radnemu Nowakowi oraz innym radnym z PO, którzy na Komisjach Kultury i Rewizyjnej wstrzymali się w tej sprawie od głosu. Wygląda na to, że radni PiS chcą oszczędzić radnemu Nowakowi kłopotu w czasie ewentualnego głosowania. Przykre.

Szyderstwem niektórych radnych z PiS była propozycja, żebym zbierał osobiście co najmniej 1000 podpisów, to wtedy mój wniosek nie będzie wnioskiem politycznym, tylko obywatelskim. Byli tacy wśród radnych, którzy obiecywali szeroką akcję zbierania podpisów w mojej sprawie. I na tym się skończyło…

Znam też takie osoby, które śmiały się szyderczo, że Żuk kolejny raz odepchnął od siebie problem, bo ja tych podpisów nie zbiorę nawet do kwietnia. Nie zbiorę? – zobaczymy!

Wbrew tym opiniom, deklaruję wszystkim, którzy są znajomymi na facebooku – z Waszą pomocą, czy bez – JA TE PODPISY ZBIORĘ! i to trochę wcześniej, niż za pół roku. Szkoda tylko, że Ci, którzy deklarują się jako moi znajomi, nie reagują na mój apel. Nie mam zwyczaju kogoś prosić 2 lub 3 razy – mam swoją dumę i nie będę się naprzykrzał osobom, które nie są mi życzliwe. Każdy z Państwa, będący moim znajomym na facebooku, zamieszkały w Lublinie otrzymał mój apel. Nie chce mi pomóc – to nie! A może niektórzy z Państwa za bardzo boją się pana Żuka i utraty jego łaski?

Poprą mnie Państwo każdy z osobna, czy nie – Państwa sprawa. My przetrwaliśmy już 4 sezony – przetrwamy i dłużej. Najgorsze za nami. Moja sprawa – to walka nie tylko o nasze busy. Moja sprawa – to walka o funkcję władzy w tym mieście – rzeczywiście przyjaznej mieszkańcom, przedsiębiorcom i turystom, miasta, w którym radni nie będą zamkniętą kastą uprzywilejowanych, dorabiających do diet w komisjach antyalkoholowych (jak nigdzie indziej w Polsce).

Apeluję więc nie tylko o zmobilizowanie się w walce o tę sprawę. Niech zbiórka podpisów będzie testem mobilizacji społecznej do samodzielnej walki w wyborach samorządowych za 2 lata. Niech radni BMW (bierni, mierni, ale wierni) – „wieczni statyści z jedynek na listach” sobie uświadomią, że czas ich panowania w ratuszu może się dla nich bardzo szybko skończyć – nawet przy obecnej ordynacji wyborczej. Boją się pana Żuka? – niech zaczną się bać wyborców! A ja osobiście dam im szansę uwiarygodnienia swoich rzeczywistych intencji.

Dziękuję wszystkim za dotychczasową pomoc i poparcie. Niech mój wniosek skłoni do refleksji radnych, okazujących mi do tej pory arogancję i obcesowość. A wystarczyłoby tylko 3 ich podpisy…, bym nie musiał zbierać aż 1000 podpisów!

„Spisane będą czyny i rozmowy…”