Po powstaniu styczniowym, kiedy Polska została podzielona między zaborców, ukształtowały się dwie szkoły historycznego myślenia: krakowska i warszawska. Krakowska, korzystając z rozległej autonomii narodowej i kulturowej za Franza Josefa I, za główną przyczynę podawała wady własnego narodu. Logicznie, tworząc związki przyczynowo-skutkowe, za praprzyczynę wszystkich nieszczęść dla Polski i Polaków, należy uznać ich wady i postawy, jeszcze w XVII wieku. Sam, pochodząc z Małopolski, czyli dawnej Galicji, utożsamiałem się z tymi poglądami, twierdząc w skrócie, że sąsiedzi nie narzucili nam ani liberum veto, ani wolnej elekcji. Nikt też nie zabronił naszym przodkom mieć większej armii w XVII i w XVIII wieku. Przeciwne stanowisko reprezentowała szkoła historyczna warszawska, która za główną przyczynę upadku państwa polskiego uznawała złą wolę sąsiadów, czyli „co nam obca przemoc wzięła”. Czytając wczoraj „popisy” pseudo-historyków, jak to dzięki carowi została zniesiona nam pańszczyzna, przypomniały mi się „lekcje historii” w carskiej szkole, jak to caryca Katarzyna zaopiekowała się krnąbrnym narodem Polaków, niezdolnych do posiadania własnego państwa (słynny „podręcznik” Iłowajskiego). Takie poglądy – kłamstwa, szyderstwa z tego, co Polacy byli przyzwyczajeni szanować i czcić, wyzwalały odruch obronny. Niedouczeni panowie: Dziemidok i Janik (były minister w rządzie Millera), jako spadkobiercy myśli politycznej carskiej Rosji, wyzwalają we mnie postawę i sposób myślenia szkoły historycznej warszawskiej, choć prawie zawsze utożsamiałem się z krakowskim krytycyzmem.