Ostatni kryzys parlamentarny wyraźnie wskazuje, że opozycja nie mogąc pogodzić się z przegraną w wyborach, paraliżuje pracę sejmu, tworząc pretekst do użycia siły przez straż marszałkowska, by stworzyć obraz zamachu na demokrację.
Demokracja jest ustrojem kompromisu, w którym władzę mają ci, którzy zdobyli największe poparcie. Tak to wygląda ogólnie, ale w szczegółach prawa mniejszości są teoretycznie respektowane przez konstytucyjne zapisy o prawach i swobodach obywatelskich. Jak to wygląda w praktyce? Ano – jeden z byłych polityków rządzącej wówczas partii mówił o „wycinaniu watahy” przeciwników. Mówi się też, że „zwycięzca bierze wszystko”, a więc demokracja jest teoretyczna, a w rzeczywistości jest to dyktatura większości nad mniejszością. Sokrates, obserwując zdegenerowaną demokrację ateńską, wyraził się że: „głupia większość rządzi mądrą mniejszością”, a ponieważ chwalił w tym czasie scentralizowaną władzę wroga Aten – Sparty, został skazany na śmierć, jako wróg Aten.
W okresie renesansu pojawili się liczni utopiści, proponujący irracjonalne rozwiązania ustrojowe, których nie brakowało i u nas. Podziwiany Andrzej Frycz Modrzewski napisał, że sprawujący władzę powinni karać się 2 razy surowiej, niż innych. Już to widzę, jak kolejni politycy z kolejnych ekip dokonują wobec siebie aktu masochizmu – absurd! Ale – gdyby w naszej rzeczywistości marszałkiem sejmu został polityk z najmniejszej partii opozycyjnej? I gdyby jeszcze ten marszałek miał większe kompetencje? – czy to nie byłoby zrównoważenie układu sił w parlamencie? I nie chodzi tu o zamach na dominację PiS nad opozycją, ani forsowanie polityka słabej partii PSL, ale o zasadę – że ZAWSZE (w każdej kadencji) MARSZAŁKIEM SEJMU POWINIEN BYĆ PRZEDSTAWICIEL NAJMNIEJSZEJ PARTII OPOZYCYJNEJ W SEJMIE.