28. Goral Władysław

Na piątek – 3 lutego, postacią z cyklu „Stu sławnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina” będzie błogosławiony ksiądz Kazimierz Gostyński.
W dniu 2 lutego będzie przedstawiony błogosławiony biskup Władysław Goral – patron jednej z parafii w Lublinie:

28. Goral Władysław (1898-1945) – błogosławiony, biskup pomocniczy lubelski, męczennik. Urodzony w Stoczku, chodził do szkoły w Nasutowie i w Lublinie. W 1916 r. wstąpił do seminarium duchownego w Lublinie. W 1920 r. przyjął święcenia kapłańskie. Uzyskał doktorat z filozofii w Rzymie i licencjat z teologii we Fryburgu Szwajcarskim. W 1926 r. został profesorem w seminarium w Lublinie. Działał w chrześcijańskich organizacjach oświatowych i charytatywnych. Został prezesem Związku Kapłanów „Unitas”. W 1938 r. został biskupem pomocniczym. W czasie okupacji pozostał w mieście. 17 listopada 1939 r. został aresztowany wraz z grupą księży profesorów przez Gestapo, a 27 listopada skazany na śmierć. Wyrok zamieniono na obóz w Sachsenhausen (dzielnica Oranienburga – na północ od Berlina). W obozie przebywał w całkowicie izolowanej, betonowej celi w bunkrze Zellenbau, przeznaczonym dla więźniów specjalnych. Zginął na skutek nieludzkich warunków, w lutym 1945 r. 13 czerwca 1999 r. w Warszawie został beatyfikowany jako jeden ze 108 męczenników z czasów II wojny światowej. W Lublinie przy ul. ks. Popiełuszki istnieje od 2004 r. parafia pod wezwaniem bł. Władysława Gorala.

Sprawa City Tour na sesji – bez zmian!

Dzisiaj odbyła się sesja Rady Miasta Lublin, na której była sprawa naszej usługi City Tour. Zgodnie z moimi przewidywaniami – wynik został odrzucony przez radę. Radca prawny Urzędu Miasta dopatrzył się błędów proceduralnych w sformułowanym projekcie (m.in. nie było szczegółowej trasy ani terminu wejścia uchwały w życie). Poza tym – rada nie może nic prezydentowi nakazać w sprawie, która znajduje się w wyłącznych kompetencjach prezydenta miasta.

Samą sprawę traktowałem jako polityczną manifestację społecznego poparcia. A wynik głosowania? – może się ktoś zdziwi, ale wczoraj „przewidziałem” cały scenariusz dzisiejszego teatru. Tradycyjnie – głosowania w radzie są polityczne (16 PO i WL – do 15 PiS), ale wobec popierania mnie przez radnego M. Nowaka z WL, odrzucenie mojego wniosku nastąpiło przy udziale niektórych radnych PiS – Piotr Gawryszczak opuścił radę na czas głosowania, a szef klubu PiS, Tomasz Pitucha – wstrzymał się od głosu. Wynik głosowania był więc: 15 – przeciw (13 PO + 2 WL), 14 – za (13 PiS + 1 WL) i 1 wstrzymujący się (PiS), czyli 15:14:1.
Klub PiS przygotował projekt stanowiska rady, jako wyrażającej opinię w tej sprawie, który został odrzucony głosami radnych PO i WL (15 – przeciw, przy 14 – za), wobec 2 radnych nieobecnych (PiS – Piotr Gawryszczak i WL – M. Nowak).
Dwa głosowania – podobne wyniki, różne postawy niektórych radnych.
W całym tym teatrze wydarzeń było zgłaszanych kilka tematów zastępczych, jak dorożki (radny P. Dreher z PO), czy riksze (radna M. Suchanowska z PiS) – obu tych środków transportu nie ma w Lublinie, a przysłowiowe „bicie piany” miało odwrócić uwagę od zasadniczego problemu wjazdu naszych pojazdów.
Zdumiewające jest, że radna M. Suchanowska – w poprzedniej kadencji najbardziej atakująca prezydenta Żuka, teraz grzecznie „jedząca mu z ręki” – zasiadająca w płatnej komisji antyalkoholowej, dwukrotnie w czasie tej kadencji w czasie głosowania rady, kiedy była nasza sprawa City Tour, przed samym głosowaniem zwróciła się najpierw osobiście do mnie, bym wycofał sprawę, a później zaapelowała publicznie, że wtedy nasza sprawa może być pozytywnie rozwiązana.
– W co Pani gra, Pani Suchanowska? Czyim jest Pani rzecznikiem? Za pierwszym razem, kiedy sprawa trafiła do Komisji Rewizyjnej i była na sesji Rady Miasta (25 VI 2015 r.) Pani radziła mi wycofać na sesji skargę, żebym sam sobie zaprzeczył wobec wszystkich radnych, urzędników i mediów, a teraz – żebym zniweczył wysiłek ponad półtora tysiąca ludzi, podpisanych pod moim wnioskiem?
Odpowiedziałem publicznie, że co rada zrobi – to jest jej problem. Moje wystąpienie było wystąpieniem politycznym – reprezentowało siłę społecznego poparcia. A jeśli ja przez 4 lata nie mogę doczekać się wjazdu busami elektrycznymi na Stare Miasto, to niech się władze za to wstydzą dalej przed turystami.
Mam nadzieję, że nasze głosy poparcia społecznego nie są zmarnowane. Było to dla mnie cenne doświadczenie wyzwolenia energii społecznej dla konkretnej idei. Następnym celem będzie kampania wyborcza do samorządu, gdzie przy współpracy z innymi aktywnymi osobami w środowisku postaram się przygotować zespół 62 kandydatów (po 2 na 1 miejsce, zgodnie z ordynacją wyborczą) do rady miasta.
Jestem przekonany, że dzięki naszej działalności wielu obecnych radnych, w końcu 2018 r. straci swoje mandaty, a ich miejsce zajmą nasi ludzie.
A tymczasem – ja sprawę skieruję do sądu. Tym razem skorzystam z porady prawnej eksperta. A radni z PO i PiS – niech zajmują się dalej wymyślonymi przez siebie dorożkami i rikszami, których w Lublinie nie ma.
Dziękuję wszystkim, którzy się podpisali pod naszym wnioskiem i tym radnym, którzy za nim zagłosowali.
„Poległem z honorem” – w walce, której wynik znałem przed głosowaniem, który był dla mnie bardziej kampanią medialną, niż heroiczną walką o „być, albo nie być” – i bez tego sobie poradzę.
A władze miasta i radni jeszcze bardziej przekonają się, że swoją złą wolą i głupotą krzywdzą wszystkich – turystów, nas i samych siebie – psując wizerunek miasta, rzekomo przyjaznego turystom i przedsiębiorcom.
Na absurdzie władz ja tracę ekonomicznie, władze – medialnie i politycznie. Jeszcze nie znają do końca moich wszystkich atutów! Czy ktoś wreszcie z tych „carskich urzędników” zacznie myśleć rozsądnie? – bo o dobrą wolę ich już nie posądzam. Półtora roku temu „wypowiedziałem wojnę” panu Żukowi. Może ktoś to zignorować, jako mało skuteczną kampanię. Ale wrażliwość poszczególnych radnych jest różna.
Czy radni też chcą się znaleźć na mojej „linii ognia”? – na swoich busach mam gabloty do umieszczania swoich plakatów – ciekawe, jak będą wyglądać ich nazwiska, jako zatrudnionych w płatnych komisjach antyalkoholowych z hasłem: „NA NICH PAŃSTWO NIE GŁOSUJCIE!”.

W lipcu 2015 r. wysłałem ostatnie pismo do Urzędu Miasta. Sesja w dniu 2 lutego 2017 r. była ostatnią, gdzie zwracałem się z apelem do radnych. A teraz – cokolwiek się będzie działo w naszej sprawie, to już nie z mojej inicjatywy. Ja radnych dotąd nie lobbowałem, a teraz – tym bardziej. Mogę tylko podjąć przeciw nim polityczną kampanię wyborczą jako: „BMW – biernym, miernym, ale wiernym” i „wiecznym statystom z pierwszych miejsc na listach”. Radni: M. Nowak, Z. Ławniczak i Z. Drozd – którzy bezinteresownie zaangażowali się w mojej sprawie, są chlubnymi wyjątkami – są „wyspami na oceanie bezduszności i złej woli”.

Sprawa City Tour na komisjach Rady Miasta Lublin

Dzień przed sesją nasza sprawa trafiła na komisje. W Komisji Rozwoju Gospodarczego stanowisko radnych było nieprzychylne naszej usłudze. W Komisji Kultury – akurat odwrotnie.

Nie ulegam presji – pojawiają się pogłoski, że punkt posiedzenia rady w naszej sprawie ma być zdjęty z porządku posiedzenia. Będzie, czy nie – na jedno wychodzi. I tak – wszystko opiera się na matematyce. Czy głosowanie będzie w sprawie wprowadzenia naszej sprawy na sesję – lub jej odrzucenia, czy w sprawie wyrażenia poparcia w głosowaniu – to wszystko zależy od tak zwanego poparcia radnych.

Wyniki – w Komisji Rozwoju Gospodarczego: 1 za, 6 przeciw i 4 wstrzymujące się oraz w Komisji Kultury: 6 za, 5 przeciw, nie przesądzają sprawy. Oprócz radnego M. Nowaka „z koalicji rządzącej”, który mnie popiera, może okazać się, że niektórzy radni z PiS zagłosują inaczej – przy wniosku obywatelskim chyba nie będzie dyscypliny klubowej. A może któryś radny „zachoruje na dyplomatyczną chorobę” i będzie nieobecny? – wszystko jest możliwe.

Najśmieszniejsze, że radni PO, chcąc mnie „przykładnie ukarać” za moje wystąpienia przeciw prezydentowi Żukowi – tak naprawdę, największą szkodę wyrządzą sobie samym! CHCĄ SIĘ DALEJ KOMPROMITOWAĆ RAZEM Z PREZYDENTEM ŻUKIEM? – ICH WYBÓR! Ciekawe, czy będą mieli okazję poznać, jakie negatywne skutki dla nich, będzie miał ich dalszy upór. W tej walce nie ma przegranych i wygranych. Ja przegrywam ekonomicznie, ale wygrywam medialnie! Czy władzom Lublina zależy na mojej popularności w Lublinie i poza Lublinem? Medialna „śnieżna kula”, którą toczę, rośnie z każdym miesiącem. Więc – zastanówcie się, o co Wam chodzi, Państwo radni?

Dzisiaj posiedzenia dwóch komisji w sprawie naszej usługi City Tour. Jutro sesja rady miasta!

Cała sprawa, podgrzana przez media, wygląda na wielką dramaturgię: „być – albo nie być”. Spokojnie! – TO JEST PROBLEM RADNYCH – NIE MÓJ!

I. OCENIAJĄC TĘ SPRAWĘ W KATEGORIACH RACJI, ja już swoje argumenty wyłożyłem, ale przypomnę:
1. Nigdzie indziej poza Lublinem ta usługa nie jest blokowana.
2. Miasto nie ogranicza ruchu pojazdów, czego dowodem jest wjazd pojazdów dostawczych i śmieciarek aż do południa. Oprócz tego na Stare Miasto wjeżdża kilkaset samochodow spalinowych, w tym jeden nasz.
3. Ja mogę wjeżdżać pojazdem spalinowym Opel Zafira, a nie mogę wjechać pojazddem elektrycznym, który ma mniejszą powierzchnię, jest ekologiczny i cichy.
4. Ja mogę wjechać pojazdem elektrycznym, ale tylko jako limuzyną weselną.

Te wszystkie anomalie nadają się do kabaretu! Przeciwników, którzy straszą opinię publiczną, że w przypadku wydania nam zezwolenia, pojawi się „kilkadziesiąt innych pojazdów”, uspokoję – w tym, tak dziadowsko zarządzanym mieście, prawie nic się nie opłaca – Lublin jest jedynym miastem wojewódzkim w Polsce, gdzie nie ma schroniska szkolnego! Gdyby ten biznes bardzo nam się opłacał, to potencjalna konkurencja dawno weszłaby na rynek. Spokojnie – nikt nie zainwestuje w stojące pojazdy. Tę sytuację reguluje rynek – podaż jest uzależniona od popytu.

II. OCENIAJĄC TĘ SPRAWĘ W KATEGORIACH DOBREJ WOLI, łaski, itp. – nie zabiegam o „wspaniałomyślność” radnych, nie kupuję ich łaski – mogą robić, jak chcą – wykazywać swoją wyższość i pogardę do osoby, chcącej utrzymać czterech uczących się synów. Mogą radni przykładnie „ukarać mnie” za to, że wniosłem skargę na prezydenta Żuka do Komisji Rewizyjnej RM. Nie obchodzi mnie to, co zrobią.

III. OCENIAJĄC TĘ SPRAWĘ W KATEGORIACH ZDROWEGO ROZSĄDKU I ZACHOWANIA WŁASNEGO WIZERUNKU – to ta sprawa przez prawie 4 lata zatacza coraz większy krąg, szkodzi turystom, szkodzi ekonomicznie nam i szkodzi politycznie … władzom miasta, reprezentowanym przez prezydenta miasta i nie mającą dotąd swojego zdania w tej sprawie radą miasta – oba głosowania w radzie miasta były polityczne! A więc – siłą rzeczy, stanowisko pana Żuka sprowokowało mnie do tego, żebym oprócz działalności turystycznej, zajął się również polityką!

PO CZTERECH LATACH WALKI ZOSTAŁEM JUŻ WYSTARCZAJĄCO WYPROMOWANY PRZEZ URZĄD I RADĘ MIASTA! Chcą Państwo mojego większego rozgłosu? – proszę bardzo! Czy do Państwa jeszcze nic nie dotarło, że ABSURDALNY ZAKAZ JEST ŚWIETNĄ OKAZJĄ DO PROMOCJI MOJEJ OSOBY W MIEŚCIE?

A ja tymczasem „toczę sobie śnieżną kulę”, która z każdym miesiącem staje się coraz większa, zyskuje coraz większe poparcie, aż za półtora roku uderzy w ratusz – symbol arogancji władzy.

Dla radnych – myślących „politycznie” – ważniejszy dla nich od racji, czy dobrej woli, powinien być zdrowy rozsądek i ich własny wizerunek. Czy ich dalsza wojna ze mną, im się opłaca?

350 rocznica śmierci hetmana Jerzego Lubomirskiego – najbardziej skrzywdzonego za życia… i po śmierci

Po 350 latach – dotąd nie doczekał się rehabilitacji – historycy ulegli dworskiej propagandzie dworu królewskiego i dalej konflikt między władzą a osaczonym przez dwór magnatem przedstawiają jednostronnie.

31 stycznia 1667 r. – 350 lat temu zmarł na emigracji we Wrocławiu wybitny wódz i bohater narodowy, książę Jerzy Lubomirski – pół roku po największej bratobójczej bitwie w dziejach Polski – rzezi Polaków pod Mątwami (obecnie dzielnica Inowrocławia).

W bitwie pod Mątwami zginęło 3873 żołnierzy, z czego – ponad 3 i pół tysiąca wojsk królewskich, dowodzonych przez legendarnego później Jana Sobieskiego. Sobieski stał na czele 17 tysięcznej armii – armia rokoszan liczyła 11 tysięcy żołnierzy (są różne wersje liczebności obu armii, przy zachowaniu stałej proporcji w ich liczebności – przewadze o 1/3 wojsk królewskich). Zaciekłość rokoszan, wycinających bez pardonu rannych i poddających się dragonów królewskich, świadczyła o skali gniewu wobec ogromu zbrodni popełnionych przez dwór królewski na magnacie Jerzym Lubomirskim.
Nie żyjemy w czasach niewoli narodowej, więc czas – nie na Sienkiewiczowskie „pokrzepienie serc”, lecz na „poruszenie umysłów”, bo okazuje się, że nie tylko historia XX wieku była okrutnie fałszowana. W krypcie zamku w Nowym Wiśniczu spoczywa wielki magnat – polski bohater, walczący niezłomnie ze Szwedami, z Rakoczym, z Moskwą i Kozakami. Za te zasługi dla ojczyzny, król i królowa skonfiskowali mu majątki, odebrali wszystkie tytuły i godności, skazali na śmierć (na szczęście – zaocznie) i odsądzili od czci i wiary. Jak mógł się czuć tak osaczony człowiek, wobec tak rażącej niesprawiedliwości władzy, która zrehabilitowała zdrajców z potopu szwedzkiego, przywróciła im urzędy, a człowieka niezłomnie stojącego przy królu, oskarżyła o zdradę? Ze wszystkich postaci historycznych, Jerzy Lubomirski był pierwszym Polakiem, tak sponiewieranym za życia i jest najdłużej poniewierany po śmierci.
Ale zanim przedstawimy tragiczny finał rządów Jana Kazimierza, warto zapoznać się z sylwetką króla – nieprzeciętną pod względem osobistych doświadczeń króla, a jednocześnie postacią małą, podłą, manipulowaną przez swoją żonę, ambitną Ludwikę Marię Gonzagę.
Jan Kazimierz był synem Zygmunta III Wazy i arcyksiężnej Konstancji z rodu Habsburgów, która na polskim dworze nie mówiła po polsku, okazując pogardę do tego kraju i tego języka. Podobno młody Jan Kazimierz wyraził się kiedyś, że „lepiej spotkać psa, niż Polaka”.
Późniejszy król Polski, lukrowany przez tradycję (zwłaszcza kościelną) i przez Sienkiewicza, był w rzeczywistości jednym z gorszych królów Polski (w mojej ocenie – najgorszym obok Poniatowskiego – też potomka Giedymina).
W młodości – przyszły król wyprawiał się razem z lisowczykami przeciw wojskom protestanckim, walczącymi w wojnie trzydziestoletniej po stronie katolickiej Austrii. Później, przez swego stryja, cesarza Ferdynanda został mianowany na wicekróla Portugalii. Po drodze do Portugalii – zamieszany (a raczej wrobiony) w aferę szpiegowską przeciw Francji, aresztowany i z rozkazu kardynała Richelieu – uwięziony na 2 lata w Bastylii. (Cesarz Ferdynand nie kiwnął ani palcem, żeby go stamtąd uwolnić, choć wstawiał się za nim nawet król Anglii, Karol I). Po wyjściu z Bastylii wdał się głośny romans z Ludwiką Marią Gonzagą. Być może ten romans zadecydował, że ambitna księżna zapragnęła być królową Polski – i jako jedyna władczyni, była później żoną dwóch królów Polski.
Jan Kazimierz, po opuszczeniu Francji został mianowany kardynałem. Jednak nie przestrzegając regulaminu służby kardynalskiej – używając tytułu książęcego, został pozbawiony tej godności. Potem wstąpił do klasztoru jezuitów we Włoszech. Wystąpił z niego, na wieść o tragicznej śmierci 7-letniego bratanka Jana Zygmunta (oficjalnie – zmarł na dyzenterię – biegunkę, choć całkiem prawdopodobnie mógł być otruty przez macochę, Ludwikę Marię Gonzagę, gdy jej mąż, Władysław IV zabawiał się w Mereczu z Jadwiżką Łuszkowską).
Jan Kazimierz, po śmierci starszego, przyrodniego brata, w 1648 roku, kiedy akurat wybuchło powstanie Chmielnickiego, stanął przed szansą zdobycia tronu, do czego namawiała go jego była kochanka sprzed kilku lat. Do elekcji Jana Kazimierza, Maria Ludwika Gonzaga, wraz z kanclerzem Jerzym Ossolińskim użyli zgubnych dla Polski metod walki. Kontrkandydatem Jana Kazimierza był jego młodszy brat Karol – biskup płocki, który opowiadał się za twardą rozprawą z Kozakami. By wytrącić Karolowi argumenty polityczne, Ossoliński (kanclerz w czasie bezkrólewia, mający rozległą władzę) celowo nie powierzył dowództwa Jeremiemu Wiśniowieckiemu, tylko wyznaczył trzech nieudolnych regimentarzy, których Chmielnicki z pogardą określił jako „dziecina, pierzyna i łacina” – jeden był młody i niedoświadczony (18 lat), drugi wylegiwał się długo w łóżku, a trzeci – zamiast do wojny, miał zamiłowanie do czytania książek. Wtedy doszło do haniebnej ucieczki wojsk polskich z pola bitwy pod Piławcami, po której książę Karol zrezygnował z ubiegania się o tron polski – jego koncepcja została mu wytrącona przez wyrachowanego Ossolińskiego i Marię Ludwikę.
Panowanie króla – to pasmo niepowodzeń i udręk – dla Polski, dla narodu i dla niego samego. Po wielkim efektownym zwycięstwie pod Beresteczkiem, którą dowodził osobiście król (wykazując talent militarny – doświadczenie zdobył w wojnie trzydziestoletniej), zamiast gnać Kozaków aż do Morza Czarnego, rozpuścił armię na żniwa. Beresteczko było wielką klęską militarną dla Kozaków, ale jeszcze większą klęską polityczną dla Polski („…zwyciężyć i spocząć na laurach – to klęska” – J. Piłsudski). Zamiast generalnej rozprawy z Kozakami, król wysłał korpus ekspedycyjny na Ukrainę, gdzie Stefan Czarniecki brał rewanż na ruskich chłopach za zbrodnie Kozaków na Polakach.
Skutkiem tego braku zdecydowanej polityki wobec Kozaków była wpadka korpusu wojsk polskich w zasadzkę pod Batohem 2 VI 1652 r. (m.in. na skutek braku dyscypliny w polskim wojsku). Wszystkich jeńców – ponad 6 tysięcy, kazał Chmielnicki zabić, komentując, że „zdechły pies nie kąsa”, korzystając z rad rosyjskiego posła. Kiedy Tatarzy nie chcieli się na to zgodzić, tłumacząc, że za jeńców można sprzedać za wielkie pieniądze, ten im sypnął trochę pieniędzy, po to żeby móc bez przeszkód wymordować polskich żołnierzy (był to tzw. pierwszy polski, „sarmacki Katyń”, a ścinanie głów jeńcom było również praktykowane przez bandytów z UPA). Z rzezi uratowało się kilku żołnierzy, m.in. Czarniecki, który znał język tatarski (inną osobą był Grodzicki – wcześniej komendant twierdzy Kudak).
W tym samym 1652 r. doszło do precedensu w polskim systemie ustrojowym – zerwano po raz pierwszy sejm, co później stawało się zwyczajem prawnym. Całe zło spadło na posła Sicińskiego, ale to marszałek Sejmu, Fredro przyznał mu rację. A więc – system prawno-ustrojowy Rzeczypospolitej popadł w stan inercji.
Rzeź polskich jeńców pod Batohem spowodowała, że Chmielnicki odciął sobie na zawsze możliwość pertraktacji z Polską. Toteż półtora roku później zawarł w Perejasławiu ugodę z Rosją, która spowodowała dla Polski lawinę nieszczęść i po której Polska się nie podniosła – aż do roku 1920. Armia rosyjska, na skutek zdrady, zdobyła Smoleńsk i szła dalej na zachód. W sierpniu 1655 r. przez 13 dni płonęło Wilno, a jego mieszkańcy byli mordowani przez Moskali i Kozaków (dlatego też zupełnie inaczej wygląda decyzja Janusza Radziwiłła, poddającego w Kiejdanach Litwę królowi Szwecji – lepsze lenno szwedzkie, niż rosyjskie barbarzyństwo). Ale Sienkiewicz, pisząc w warunkach carskiej cenzury, nic nie napisał o moskiewskiej rzezi Wilna, a Janusza Radziwiłła przedstawił jak synonim zdrajcy: „zdrajca!, zdrajca!, po trzykroć zdrajca!” (Rzecz ciekawa – sam Janusz Radziwiłł doczekał się od Litwinów pomnika w Kiejdanach).
Skutkiem najazdu moskiewsko-kozackiego na Polskę, było wkroczenie Szwedów do Polski, którzy sami chcieli zagarnąć dla siebie ogromny, polski łup. Na skutek nie spotykanej dotąd zdrady magnatów i szlachty (Radziejowski, Opaliński itd., – cytując dalej Sienkiewicza), wojska szwedzkie bez większego problemu zajęły prawie całą Polskę. Oparły się im tylko: Częstochowa, Gdańsk i Zamość. Król z królową uciekli na Śląsk Opolski (Luiza Maria przebywała tam półtora roku). Główny ciężar walk ze Szwedami spoczywał na barkach hetmana Jerzego Lubomirskiego, który pod nieobecność króla kierował również polityką zagraniczną, przyjmując i odprawiając poselstwa. Lubomirski wywiózł królewskie korony (regalia) do swojego zamku w Starej Lubowli na Spiszu – najdalszym krańcu Polski.
W czasie najazdu Szwedów na Polskę, przeciw niej wystąpiły również Prusy, chociaż były lennem Polski. 6 grudnia 1656 r. w Radnot w Siedmiogrodzie (niedaleko Cluj-Napoca) został podpisany traktat rozbioru Polski między Szwecją a Jerzym II Rakoczym, do którego przystąpiły również Prusy, książę litewski Bogusław Radziwiłł i Chmielnicki.
W 1657 r. z większości ziem polskich zostali wyparci Szwedzi. Rosyjska okupacja Wilna i Mińska trwała 6 lat – do 1661 r. – o czym Sienkiewicz nie wspomniał ani słowa! Ale w tym czasie wojska Lubomirskiego i Czarnieckiego zniszczyły niemal doszczętnie armię Rakoczego pod Czarnym Ostrowem – 23 lipca 1657 r., a na wieść o tym Chmielnicki z rozpaczy zapił się na śmierć i umarł 6 sierpnia – w ciągu dwóch tygodni Polska pozbyła się dwóch niebezpiecznych wrogów (Jerzy Rakoczy II mścił się za krzywdy doznane przez jego ojca Jerzego I od lisowczyków, którzy go pobili pod Humennem w 1619 r. i uratowali Wiedeń od oblężenia przez księcia Siedmiogrodu Gabora Bethlena, zmieniając zasadniczo losy wojny, nazwanej później trzydziestoletnią i wciągając Polskę w konflikt z Turcją – decyzję o wysłaniu lisowczyków podjęła królowa Konstancja, żona Zygmunta III).
W tym czasie były prowadzone negocjacje między Prusami, a Polską. Na mediatora król wyznaczył Austriaka Franza von Lisola, który rzekomo miał pomagać Polsce, a w rzeczywistości doprowadził do jej zguby. Lisola kazał w Welawie w Prusach odizolować polskich posłów od informacji z Polski i ze świata, którzy nie wiedzieli, że Rakoczy został zniszczony, a Chmielnicki sam umarł. Straszono polskich posłów groźbą silnej antypolskiej koalicji, wywierano na nich presję, by dać Prusom niepodległość, to wtedy zyskają sojusznika. Pomijając fakt, że Lisola, tak jak elektor brandenburski i jednocześnie książę pruski, byli Niemcami, cesarzowi Austrii zależało na pozyskaniu elektora do następnej elekcji cesarskiej (cesarza formalnie wybierało 7-9 elektorów – mogli wybierać różnych kandydatów z tego samego rodu Habsburgów). TRAKTAT W WELAWIE, A PÓŹNIEJ – W BYDGOSZCZY, BYŁ ZBRODNIĄ POLITYCZNĄ KRÓLA JANA KAZIMIERZA NA POLSCE!
Po wielkich zwycięstwach w 1660 r. nad armią moskiewsko-kozacką Czarnieckiego pod Połonką i Lubomirskiego pod Cudnowem, Wilno zostało z powrotem odzyskane. Bitwa pod Cudnowem (niedaleko Berdyczowa) jest uważana za wzorcowo przeprowadzoną – zarówno pod względem logistycznym, jak i militarnym. Potężny magnat, wierny królowi przez cały okres wojen ze Szwedami, będący drugą osobą w państwie, liczący niewiele ponad czterdzieści lat, wobec braku potomstwa u Jana Kazimierza, wyrastał na naturalnego następcę tronu… Ale do tego nie dopuściła królowa … i zawistni magnaci. Królowa wymyśliła elekcję „vivente rege” (za życia króla – wiedząc, że po ewentualnej śmierci męża niewiele będzie znaczyć w państwie).
Problem był nie w zasadzie wyboru króla za życia poprzednika, tylko w kandydacie – królowa wymyśliła księcia Kondeusza z Francji, na co opozycja nie chciała się zgodzić. Ambitna, lecz pozbawiona rozumu królowa, skierowała największe „działa” przeciw głównemu przeciwnikowi politycznemu – Jerzemu Lubomirskiemu, pozbawiając go wszystkich urzędów, konfiskując mu wszystkie majątki, skazując na infamię i wydając na niego wyrok śmierci (na szczęście – zaocznie). Oprócz tego – kilka razy wysyłała zamachowców na księcia. Tak potraktowano bohatera narodowego walczącego niezłomnie ze Szwedami, z Rakoczym, z Moskalami i z Kozakami! Zdrajców, którzy przeszli na stronę Szwecji król zrehabilitował, przywrócił im urzędy i godności, a bohatera – uznał za zdrajcę, skazał na śmierć i infamię! (odsądzenie od czci i wiary) – NIESPOTYKANA ZBRODNIA POLITYCZNA!
Nie ma się co dziwić, że zdruzgotany Lubomirski szukał pomocy na dworze Habsburgów – a gdzie miał się udać? – na pewno nie do Francji.
Skutkiem próby złamania oporu potężnego magnata przez dwór królewski był wybuch w Polsce Rokoszu Lubomirskiego, który spowodował największą bratobójczą rzeź w wojsku polskim. Najpierw – w 1665 r. doszło do bitwy pod Częstochową, w której zginęło około tysiąca rokoszan i około dwustu żołnierzy królewskich. Ginącym w nierównej walce rokoszanom przyszła odsiecz, po której królewscy uciekli z pola bitwy, próbując schronić się w klasztorze na Jasnej Górze (przeor nie otworzył im bramy, za co później został pozbawiony przez króla tej funkcji). Ale rok później – 13 lipca, doszło do największej rzezi Polaków pod Mątwami (obecnie – dzielnica Inowrocławia). W bitwie tej zginęło około 3 i pół tysiąca żołnierzy królewskich i około dwustu rokoszan – wojskami królewskimi dowodził Jan Sobieski, późniejszy król Polski. Zawziętość w obozie rokoszan była tak wielka, że wybijali nawet rannych i poddających się! Można wyobrazić sobie ich gniew na ogrom zbrodni politycznej królowej i jej męża, Jana Kazimierza, oficjalnie firmującego decyzje żony.
Po tej bitwie, wygranej przez Lubomirskiego (strach pomyśleć, co by było, gdyby zwyciężyli królewscy – jeszcze większa wojna domowa! – wyroki śmierci na buntownikach, konfiskaty majątków, itp.), Lubomirski odzyskał utracone majątki i należną cześć, ale nie odzyskał tytułów i godności. Zniszczony przez królową, przeżarty zgryzotami po bratobójczej rzezi, udał się na emigrację. Zmarł we Wrocławiu, pół roku po bitwie. Królowa przeżyła przeciwnika tylko o 4 miesiące.
Król, gdy mu umarła „szyja”, nie był w stanie sam rządzić, więc abdykował. Sejm konwokacyjny po wyborze Wiśniowieckiego zrehabilitował w całości Jerzego Lubomirskiego. Jego ciało spoczywa w podziemiach zamku w Nowym Wiśniczu. JEST TO NAJBARDZIEJ SKRZYWDZONY ZA ŻYCIA I PO ŚMIERCI POLSKI BOHATER, którego Sienkiewicz przedstawił jako typ najgorszego pieniacza i warchoła!
W mojej ocenie – główna wina jest po stronie króla i królowej – NIE MA GORSZEJ ZBRODNI POLITYCZNEJ, NIŻ NIESPRAWIEDLIWOŚĆ WŁADZY, która skutecznie demoralizuje społeczeństwo i skłóca je. Przerabialiśmy to w czasie zaborów, w PRL-u i niestety – także w III RP.
Kończąc przedstawianie sylwetki politycznej króla, dorzucam kolejne barwne wątki jego biografii: przed wyjazdem zrabował z Wawelu relikwię – gwóźdź z Krzyża Świętego, który był wystawiany w czasie koronacji królów. kustosze sanktuarium błagali króla, płakali, ale król za to kupił sobie opactwo w Saint Germain de Pres w Paryżu (gwóźdź zaginął w podczas grabieży kościoła – w czasie rewolucji francuskiej).
Król jako wdowiec i opat, żył pod przybranym nazwiskiem Snopkowski (z języka szwedzkiego waza – snop, będący w herbie Wazów), żył w konkubinacie z kobietą, z którą miał córkę.
Jak to napisał P. Jasienica w „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”, gdy przybył do Paryża goniec, informując byłego króla o upadku Kamieńca Podolskiego, król wtedy zapłakał i po raz pierwszy okazał patriotyczne uczucia. Z wielkiego żalu rozchorował się i kilka tygodni później umarł – w grudniu 1672 r. – TRAGICZNA POSTAĆ!
Rzecz ciekawa na koniec! kampania 1663/1664 przeciw Moskwie i Kozakom, była ostatnią zaczepną kampanią przeciw Rosji – aż do roku 1919! Mątwy – bratobójcza rzeź Polaków w 1666 r., tak osłabiły armię polską, że pół roku później Polska zawarła kapitulancki rozejm z Rosją w Andruszowie, potwierdzony potem pokojem Grzymułtowskiego, tracąc na zawsze Kijów, Smoleńsk, ziemię czernichowską i siewierską – na wschód od Dniepru. Osłabiona wojnami Rzeczpospolita przestała być dla Rosji równorzędnym partnerem.
Jest niewiele osób, które na rokosz Lubomirskiego patrzą, nie jak na bunt warchoła przeciw prawowitej władzy, tylko jak na osaczonego przez władze człowieka, któremu zabrano wszystko – łącznie z prawem do czci osobistej!
Tak dramatycznie dla Lubomirskiego potoczyła się historia, że to nie on – główny bohater walk ze Szwedami, z Rakoczym i z Moskwą, znalazł się w naszym hymnie narodowym. Został nim Czarniecki, który wielkiemu magnatowi nie dorastał ani pod względem talentu militarnego, ani osobowo. Czarniecki – narwany dowódca, słynący z brawury i szybkości, który więcej bitew w życiu przegrał, niż wygrał, umiał dowodzić tylko jazdą, jako osoba – ocalały z rzezi pod Batohem, mścił się później na bezbronnej ludności ruskiej, organizując przeciw niej krwawe ekspedycje. Dworski sługa Jana Kazimierza i Marii Ludwiki, przyjmujący tytuł hetmana, którego pozbawiono Lubomirskiego, czekający na odebranie mu buławy, wielokrotnie kantujący żołnierzy przy wypłacie żołdu nie był postacią otaczaną szacunkiem przez żołnierzy.
Postać króla – królewicza szwedzkiego, cesarskiego kuzyna, walczącego razem z lisowczykami na Zachodzie Europy, wicekróla Portugalii (z nominacji, ale jednak), hiszpańskiego szpiega (rzeczywistego, lub rzekomego), francuskiego więźnia bastylii, włoskiego kardynała, a później włoskiego zakonnika i w ostateczności – francuskiego opata – tworzą tę postać najbardziej międzynarodową spośród wszystkich władców Polski! Dowódca w zwycięskiej, największej bitwie Polski aż do XX wieku, a jednocześnie – kardynał, jezuita, benedyktyn – człowiek głęboko religijny (koronował Matkę Boską na Królową Polski, z obrazem MB Chełmskiej pojechał pod Beresteczko), a jednocześnie – znany z wielu afer z kochankami (najgłośniejsza – uwiedzenie Radziejowskiemu żony), żyjący w konkubinacie jako opat – same sprzeczności.
Sienkiewicz, piszący pod zaborem rosyjskim, stosujący autocenzurę, mający przesłanie „ku pokrzepieniu serc”, tworzył wizję państwa, którego sprawność polityczna i organizacyjna mogła zależeć tylko od wzmocnienia władzy królewskiej. Swoją misję Sienkiewicz wypełnił – pierwsze pokolenie czytelników „Trylogii” wywalczyło niepodległość. Ale nie zapominajmy Sienkiewicz był bezprzykładnym fałszerzem historii! Pomijając fakt milczenia o zaborze rosyjskim (robił to z premedytacją, bo za posiadanie jego ewentualnej antyrosyjskiej książki mogły grozić surowe represje każdej polskiej rodzinie), idealizowanie jednego z gorszych królów Polski i bezprzykładne napiętnowanie Lubomirskiego, jako wyłącznego sprawcę wojny domowej, jest włączeniem się wielkiego pisarza do strasznej nagonki na magnata, rozpętanej przez główną sprawczynię tej tragedii – Ludwikę Marię Gonzagę. Warto przytoczyć cytat Sienkiewicza o Lubomirskim, jako kontynuatorze dworskiej propagandy:
„był to wielki warchoł, który prace dla zbawienia ojczyzny w imię swej podrażnionej pychy, popsuć zawsze był gotów, nic w zamian zbudować, nawet siebie wynieść nie śmiał, nie umiał. Radziwiłł zmarł winniejszym, Lubomirski szkodliwszym”.
Czas więc – nie na Sienkiewiczowskie „pokrzepienie serc”, lecz na „poruszenie umysłów”, bo okazuje się, że nie tylko historia XX wieku była okrutnie fałszowana. W krypcie zamku w Nowym Wiśniczu spoczywa wielki magnat – polski bohater, walczący niezłomnie ze Szwedami, z Rakoczym, z Moskwą i Kozakami. Za te zasługi dla ojczyzny, król i królowa skonfiskowali mu majątki, odebrali wszystkie tytuły i godności, skazali na śmierć (na szczęście – zaocznie) i odsądzili od czci i wiary. Jak mógł się czuć tak osaczony człowiek wobec tak rażącej niesprawiedliwości władzy, która zrehabilitowała zdrajców z potopu szwedzkiego, przywróciła im urzędy, a człowieka niezłomnie stojącego przy królu oskarżyła o zdradę? Ze wszystkich postaci historycznych, Jerzy Lubomirski był pierwszym Polakiem, tak sponiewieranym za życia i jest najdłużej poniewierany po śmierci. Choć sejm konwokacyjny (przy wyborze Michała Korybuta Wiśniowieckiego na króla Polski), przywrócił magnatowi cześć i dobre imię, to w tradycji, pogłębionej i utrwalonej przez Sienkiewicza, jest on uważany za głównego sprawcę wojny domowej w Polsce oraz człowieka, który doprowadził państwo do upadku. Szczuci przez komunistyczne władze żołnierze AK, jako „zaplute karły reakcji” doczekali się stosunkowo szybko rehabilitacji i należnej czci – doświadczyły tego bezpośrednio ich rodziny. Od śmierci Lubomirskiego mija 350 lat, a w naszej tradycji historycznej jest tylko jedna strona winna rokoszu i tej wielkiej rzezi Polaków pod Mątwami.

27. Gilas Jan

Ciąg dalszy serii „Stu sławnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina” – uczcijmy pamięć o Janie Gilasie!

Jutro i pojutrze będą prezentowani duchowni – męczennicy, ofiary niemieckiego nazizmu, wyniesieni na ołtarze: bł. biskup Władysław Goral i bł. ksiądz Kazimierz Gostyński. Dzisiaj jest prezentowany prawie nieznany dotąd, nasz lubelski bohater, który podobnie jak św. ojciec Maksymilian M. Kolbe – oddał życie za innych – chociaż w zupełnie innych okolicznościach! Jan Gilas – anonimowy do niedawna bohater Lublina poniósł śmierć w tym samym dniu, co przedstawiany już w tym cyklu, poeta Józef Czechowicz. Niecodzienny dramat tej osoby i jego rodziny – to ponieść śmierć od bomby, ale nie zginąć od niej, tylko umrzeć!

Aż dziwne, że przez dziesiątki lat po wojnie, ta postać zwykłego woźnego była zupełnie zapomniana. Przykre też, że miejscy radni, postać prostego i skromnego bohatera z ratusza chcieli uczcić nazwą jakiejś małej uliczki gdzieś na obrzeżach miasta.

Podjęta kilka miesięcy temu akcja zbierania podpisów pod projektem obywatelskim, o godniejsze uhonorowanie naszego bohatera, zainicjowana przez dziennikarza Janusza Malinowskiego, mogłaby być szybciej rozwiązana, gdyby radni sami wykazali w tej sprawie więcej inicjatywy. Chwała panu Januszowi za spopularyzowanie tej sprawy, za wnikliwe zbadanie biografii bohatera i losów jego rodziny.

Przejmujące jest zdjęcie zmarłego woźnego, trzymającego w rękach potężny niewybuch, ratującego obecnych w ratuszu ludzi przed ewentualną tragedią. W takiej formie powinna stanąć płaskorzeźba przed ratuszem, która wszystkim mieszkańcom i turystom przypomniałaby o niezwykłej śmierci bohatera. (A panu Januszowi Malinowskiemu, autorowi cyklu: „Uczcijmy pamięć o Janie Gilasie”, promotorowi tej chwalebnej postaci, życzę dużo zdrowia. Zainteresowanych odsyłam do cyklu artykułów na fb u pana Janusza).

27. Gilas Jan (1901 – 1939) – woźny w ratuszu. Urodził się w 1901 r. w Lublinie. Śmierć bohatera była paradoksalna – bo nie zginął bezpośrednio od bomby ani od kuli, ale zmarł w niespodziewanych okolicznościach – od bomby! W dniu 9 września było największe w czasie II wojny światowej bombardowanie Lublina, które spowodowało śmierć 42 osób w ratuszu, a całym Lublinie – ponad czterysta osób. Jedna z bomb spadła na ratusz, ale nie wybuchła. Przebiła dach i strop i spadła na podłogę, gdzie był tłum ludzi. Ogromny żelazny niewybuch, wypełniony trotylem, został przez woźnego Jana Gilasa podniesiony i wyniesiony z budynku. Tuż po wyniesieniu z budynku bohaterski woźny zmarł… na zawał serca! Bomba, grożąca w każdej chwili wybuchem, spowodowała stres i Gilas zmarł, trzymając w uścisku bombę. Na budynku ratusza, od strony ul. Lubartowskiej jest tablica, upamiętniająca pracowników ratusza, którzy zginęli 9 IX 1939 r. Na cmentarzu przy ul. Unickiej jest grób bohatera. Ale w Lublinie nie ma jeszcze ulicy jego imienia. Postawa bohatera poruszyła mieszkańców Lublina, którzy chcą go uczcić nazwą ulicy. Ewentualny pomnik w formie reliefu powinien stanąć przed ratuszem we wrześniu 2019 r.