73. Ruszel Paweł

„Poczet stu wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina” – ciąg dalszy. We wtorek będzie kompozytor, nauczyciel Wieniawskich. Postacią na poniedziałek jest człowiek owiany legendą za życia i po śmierci – tajemniczy zakonnik, teolog i asceta. Irena Kowalczyk napisała w swoim przewodniku, że obecnie ukazuje się tylko dobrym ludziom. Czy komuś z Państwa ukazał się już ojciec Paweł Ruszel?

73. Ruszel Paweł (1593-1658) – dominikanin, teolog. Urodzony w ziemi przemyskiej. Studiował w Krakowie i w Neapolu. Został regensem (kanclerzem) założonej przez niego przy klasztorze dominikanów w Lublinie wyższej uczelni Studium Generale, działającej w latach 1644-1686. Był wielkim krzewicielem kultu relikwii Krzyża Świętego, wydając w Lublinie dwa dzieła: w 1649 r. „Fawor niebieski podczas szczęśliwej elekcji Jana Kazimierza… od Boga pokazany” oraz w 1655 r. – „Skarb nigdy nie przebrany Kościoła świętego katolickiego Krzyż Pański, o którym tu są trzy księgi doktorów świętych i historyków poważnych napisane”. Słynął z wielkiej ascezy, pobożności i dobroci. Nie jadł mięsa przez 30 lat, trzy dni w tygodniu pościł o chlebie i wodzie, biczował się do krwi i spał na gołych deskach. Podobno dzień po jego śmierci jego ciało zniknęło, a w kościele zaczęły dziać się dziwne rzeczy – np. grały organy. W 1864 r., gdy wojska carskie zajęły klasztor, rosyjscy żołnierze zauważyli zjawę. Jeden z nich strzelił do niej z karabinu. Po tym fakcie komisja śledcza odkryła w ścianie wnękę, a w niej szkielet z różańcem i szkaplerzem. Obraz z ojcem Ruszlem znajduje się w kaplicy jego imienia.

72. Rogowski Ludomir

Autor Hymnu Dubrownika w „Poczcie wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina”. W poniedziałek będzie tajemniczy dominikanin. Gdy byłem pierwszy raz w Dubrowniku, przewodniczka po tym mieście mówiła, że kogo nie zapyta, jak nazywał się Polak, autor Hymnu Dubrownika, to nikt nie wie – Ludomir Rogowski! – odpowiedziałem. Zdziwiona zapytała – a skąd Pan wie? – bo jestem przewodnikiem po Lublinie. A oto maestro:

72. Rogowski Ludomir (1881-1954) – kompozytor. Urodzony w Lublinie, studiował w Instytucie Muzycznym w Warszawie. Uczył się kompozycji u Zygmunta Noskowskiego i Romana Statkowskiego, a dyrygentury – u Emila Młynarskiego. W 1906 r., po ukończeniu studiów w Warszawie, w l. 1906-1912 kontynuował studia w Lipsku, w Monachium, w Rzymie i w Paryżu. W l. 1909-1911 prowadził w Wilnie szkołę muzyczną i założył orkiestrę symfoniczną. W l. 1912-1914 dyrygował orkiestrą Teatru Nowoczesnego w Warszawie. W czasie I wojny światowej koncertował Paryżu i w Brukseli, gdzie koncertował. W 1919 r. napisał swój manifest artystyczny, wydany w Lublinie w 1922 r.: „Muzyka przyszłości. Przyczynki i szkice estetyczne” W l. 1921-1926 mieszkał w Warszawie, gdzie pracował jako kierownik artystyczny i dyrygent w jednym z teatrów oraz tworzył oprawy muzyczne do sztuk wystawianych w warszawskich teatrach. W 1926 r. artysta wyjechał na stałe do Dubrownika. Miasto to traktował jako swoją drugą ojczyznę – napisał „Hymn Dubrownika”. Władze miasta przydzieliły mu pokój w klasztorze św. Jakuba i przyznały mu rentę. W Lublinie, przy ul. Bramowej jest tablica upamiętniająca miejsce urodzin artysty.

71. Riabinin Jan

Ciąg dalszy „Pocztu stu wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina. W sobotę będzie przedstawiony kompozytor, autor hymnu Dubrownika. Postacią na piątek jest wybitny lubelski archiwista, dokumentujący polskie zbiory w Moskwie, autor wielu publikacji o Lublinie, Jan Riabinin:

71. Riabinin Jan (1878-1942) – historyk, archiwista. Urodzony w Lublinie. Jego ojciec był Rosjaninem, rodzice matki pochodzili z Prus i z Francji. Jan rozpoczął naukę w gimnazjum gubernialnym w Lublinie. Od 1894 r. kontynuował naukę w Moskwie, studiując historię na tamtejszym uniwersytecie. W l. 1904-1918 pracował w Archiwum Głównym MSZ Rosji w Moskwie. W l. 1919-1921 przebywał w Mariupolu na Ukrainie. Do Polski powrócił w 1921 r. Do 1938 r. pracował w lubelskim Archiwum Państwowym. Opracowany przez niego w Moskwie w 1914 r. katalog Archiw Carstwa Polskago, cz. 1. Wnutrennije dieła Polszi, stał się podstawowym źródłem informacji dla delegacji polskich archiwistów, podejmujących zadania rewindykacyjne polskich dokumentów w ZSRR. W lubelskim archiwum porządkował akta, wydając przewodniki archiwalne, m.in. Materiały do historii Lublina. Jako historyk pisał o funkcjonowaniu Lublina i życiu jego mieszkańców w Polsce przedrozbiorowej. Prawosławny Rosjanin dołącza do grona ludzi wielu narodów i kultur, tworzących nasze miasto. Jan Riabinin był żonaty. Syn Sergiusz, profesor UMCS, przed bezpotomną śmiercią przekazał swoją kamienicę na muzeum J. Czechowicza.

Paradoks JOW-ów, czyli – jak wygrać z Goliatem?

Według Arystotelesa żaden ustrój – monarchia, arystokracja, czy demokracja nie był ani gorszy, ani lepszy od innych. Każdy z nich może być dobry w swojej formie – zapewnić sprawność państwa i prawa obywateli. Ale każdy ustrój może mieć zdegenerowaną formę: monarchia – tyranię, arystokracja – kastę oligarchów i demokracja – ochlokrację, gdzie banda demagogów manipuluje głupią większością i dyskryminuje mniejszość, kierującą się zdrowym rozsądkiem. Logik i filozof, Tadeusz Kotarbiński, autor prakseologii – teorii praktycznego myślenia i działania zwrócił uwagę, że nie ma sytuacji „lepszych i gorszych” – to, co dla jednych wydaje się ich atutem, może być właśnie ich słabą stroną – trzeba tylko umieć znaleźć tę słabą stronę! – Dawid wygrał z Goliatem, właśnie dlatego, że Goliat był olbrzymem! – do tak potężnego przeciwnika trzeba było znaleźć odpowiednią metodę walki. Otóż – Dawidowi łatwiej było trafić z procy w tak potężny łeb! Gdy go procą ogłuszył, dobył jego miecza i uciął mu głowę.

Paradoks JOW-ów polega na ty, że to właśnie dzięki proporcjonalnej ordynacji wyborczej ruch Kukiza mógł wprowadzić do sejmu kilkudziesięciu posłów. Według zasad głoszonych przez Kukiza, w systemie JOW, w obecnym sejmie mógłby się znaleźć co najwyżej on sam i ewentualnie Kornel Morawiecki – pozostali przegraliby z konkurencją PiS i PO. Najlepszym tego dowodem jest, że ŻADEN KANDYDAT RUCHU KUKIZA NIE ZDOBYŁ MANDATU DO SENATU, GDZIE OBOWIĄZYWAŁ SYSTEM JOW! A więc – gdzie jest więc błąd metodologiczny?

Systemu opartego na JOW nie buduje się więc od dachu, tylko od fundamentów!

Ubolewam, że idea 460 okręgów jednomandatowych do sejmu, nie ogarnia swoim zasięgiem rad gmin na prawach powiatu, rad powiatowych i sejmików. To w każdej gminie powinien być fundament demokracji! Obecny, kastowy system lokalnych elit PO-PiS, ewentualnie jeszcze z PSL, gdzie wiecznie z pierwszych miejsc dostają się do rad te same osoby, gdzie jedynym kryterium prolongaty madatu jest wazeliniarstwo wobec partyjnych bossów, eliminuje osoby niezależne, aktywne i z inicjatywą. TO W MAŁYM OKRĘGU WYBORCZYM NA SZCZEBLU GMINY, gdzie ludzie się znają, SĄ WIĘKSZE SZANSE POWODZENIA JOW! By wprowadzić ludzi z JOW do sejmu, potrzebne by były do tego ze dwie kadencje, żeby ludzie wyłonieni w niezależny sposób do samorządu, mogli się medialnie przebijać między znanymi działaczami do kolejnych szczebli władzy.
Kolejnym paradoksem JOW jest brak zgody przeciwników politycznych na wprowadzenie tego systemu – nawet do rady gminy. A więc – czy rzeczywiście, system JOW w wyborach do wszystkich gmin i powiatów godzi w parlamentarną egzystencję jego przeciwników? Akurat bezpośrednio – nie, więc teoretycznie, na te ustępstwa, na ten eksperyment polityczny, przeciwnicy mający przewagę, powinni się zgodzić. Ale inteligentni przywódcy molochów partyjnych, widzą w tym systemie zagrożenie dla ich pozycji na najniższych szczeblach wladzy. Widać więc niebezpieczną tendencję do wejścia ze swoimi partyjnymi wpływami do wszystkich dziedzin życia publicznego.
Szkoda, że nie możemy zobaczyć, jak zafunkcjonowałby ten system na niższych szczeblach samorządu – może byłby to cenny „poligon doświadczalny” do realizacji tej idei na wyższym szczeblu władzy? Pozostaje więc pytanie – jak to zrealizować?
Droga JOW do parlamentu powinna prowadzić samorządowymi schodami. Nie przeskakujmy więc tego szczebla demokracji, bo nic nam z tego nie wyjdzie!

Podobno, rządząca partia PiS chce podnieść w samorządzie anty-demokratyczny próg do minimum 10% poparcia w gminie, w powiecie, czy w województwie! Jeśli ktoś nie jest debilem z matematyki, to wyliczy, że w 5-mandatowym okręgu i tak, żeby dostać mandat, trzeba średnio, nie 10%, tylko 20% głosów! (proste: 100%: 5 mandatów = 20%), czyli – nie ma szans na mandat, jeśli się nie uzyska minimum 17% głosów. Na przykładzie Lublina można zauważyć, że przeciętnemu kandydatowi i tak trudniej dostać się do rady miasta z 5-mandatowego okręgu, niż do sejmu z 15-mandatowego okręgu. Jeśli odejmiemy cztery premiowane mandaty z pierwszych miejsc dla dwóch ugrupowań politycznych, to z całego okręgu pozostaje tylko jeden mandat dla innej osoby – spoza „kasty wybranych” (PO-PiS), do sejmu, dodając do tego PSL i Kukiza – z całej liczby 15 mandatów, po odjęciu 7 mandatów z premiowanych miejsc (3 – PiS, 2- PO, po 1 PSL i Kukiz) – dla reszty pozostaje aż 8 mandatów!

Z okazji dzisiejszego pogrzebu W. Młynarskiego, mimo różnicy poglądów politycznych na obecną rzeczywistość, chciałbym przypomnieć jego „Balladę o szachiście”, znaną z czasów stanu wojennego – trzeba umieć wygrywać z przeciwnikiem – nawet wtedy, gdy zmienia reguły gry! Trzeba, tak jak Dawid – znaleźć słabe strony pozornie silnego przeciwnika!

Wystarczy więc sparafrazować hasło Marksa: „Przeciwnicy partii politycznych – łączcie się (w wyborach do samorządu)! Tylko wystarczająco duży – co najmniej 15-20% wynik dla każdego, niezależnego komitetu, w prawie każdej gminie, może stanowić realną siłę polityczną, z którą powinna się liczyć każda władza.

70. Radziszewski Idzi

„Lublinianin XX wieku” wśród „Stu wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina” na 700-lecie miasta. W piątek będzie przedstawiony zasłużony dla Lublina, prawosławny Rosjanin. Postacią na czwartek jest twórca KUL – jednego z symboli Lublina, ksiądz profesor Idzi Radziszewski:

70. Radziszewski Idzi (1871-1922) – ksiądz, profesor. Urodzony w Bartoszewicach koło Łodzi. Uczył się w gimnazjum w Płocku, w seminarium duchownym we Włocławku, a następnie studiował w Akademii Duchownej w Petersburgu, w Katolickim Uniwersytecie w Louvain w Belgii i w uniwersytetach w Anglii. Zwiedzał uniwersytety Europy Zachodniej. W 1901 r. został wicerektorem i profesorem seminarium duchownego we Włocławku. W 1908 r. założył miesięcznik „Ateneum Kapłańskie”. W 1914 r. został rektorem Akademii Duchownej w Petersburgu. 12 XI 1918 r. założył w Lublinie katolicką wyższą uczelnię, nazywaną UL, a następnie – KUL. Uczelnia już w grudniu 1918 r. rozpoczęła działalność w budynku obecnego seminarium duchownego, a od 1922 r. – w dawnym klasztorze dominikanów obserwantów, zamienionym przez carskie władze na koszary wojskowe. W tym samym roku zmarł jej założyciel i pierwszy rektor. Po II wojnie światowej KUL był jedyną katolicką wyższą uczelnią w całym systemie komunistycznym i przetrwał najcięższe czasy stalinizmu. Profesor etyki KUL, jako papież Jan Paweł II odwiedził uczelnię w 1987 r., zwracając się do akademickiej społeczności: „Uniwersytecie – służ prawdzie”.

Lublin – miastem urzędniczej inercji!

Ponad tydzień temu zamieszczając zdjęcie gołębnika na podwórku przy ulicy Kowalskiej, poinformowałem o tym radnego M. Nowaka i zwróciłem się o egzekwowanie zakazu karmienia tych ptaków w rynku. „Lubelskim sposobem” radny obiecał, że „porozmawia z szefem Straży Miejskiej”, by strażnicy nie pozwalali emerytom rzucać chleba na chodnik. Tu – w Lublinie, nie stanowi się miejscowego prawa i nie egzekwuje go, tylko „się rozmawia” – a może strażnik łaskawie zareaguje, a może ów delikwent, rzucający chleb, łaskawie posłucha strażnika!

Tydzień po rozmowie z radnym Nowakiem, wczoraj zobaczyłem znowu chleb przed trybunałem (mam jeszcze jedno zdjęcie z innego miejsca). A więc – albo pan Nowak „nie porozmawiał” z szefem Straży Miejskiej, albo szef „nie porozmawiał” ze swoimi pracownikami, albo strażnicy „nie porozmawiali” z osobami notorycznie zaśmiecającymi otoczenie trybunału.

Dzisiaj, kiedy w godzinach 10:30-12:30 przechodziło po rynku i ul. Rybnej dwóch strażników, zwróciłem im uwagę na rzucany chleb, by zakazywali ludziom karmić gołębie. Odpowiedzieli wymijająco i bezradnie: „a co my możemy zrobić? jeśli ukarzemy babcię mandatem, to kolegium jej umorzy”. Pisałem, że najpierw powinno być pouczenie i spisanie tej osoby, później mandat, lub kolejne mandaty, stopniowo rosnące.

Mam pytanie do szefa Straży Miejskiej – a którzy to strażnicy mieli dzisiaj dyżur w tej części miasta? – bo moim zdaniem te darmozjady kwalifikują się do natychmiastowego zwolnienia z pracy! Nie mogą wyegzekwować mandatu od babci? – niech sami zapłacą za nieskuteczność swojej akcji! – ktoś za ten porządek powinien wreszcie odpowiadać! Nie będzie szef egzekwować mandatu od swoich strażników? – niech on sam za nich zapłaci! – itd. – aż do samego prezydenta miasta. Proszę mnie dobrze zrozumieć – TU NIE CHODZI O SAM MANDAT, TYLKO O TO, ŻEBY BYŁO CZYSTO!

Przy okazji – osoba karmiąca dzikie zwierze, udomawia go (tak, jak psa) – więc ponosi odpowiedzialność za skutki jego udomowienia. Jeśli więc samochód zostanie „zasrany” gołębimi fekaliami, należy zrobić mu zdjęcie, pojechać do myjni … i wystawić rachunek osobie karmiącej gołębie. Może wreszcie wtedy coś do niej dotrze.

Wypowiadam wojnę nielegalnym gołębnikom na Starym Mieście i w Śródmieściu!

Wypowiadam wojnę osobom karmiącym nielegalnie gołębie!

Wypowiadam wojnę biernym strażnikom, urzędnikom i radnym, którzy dotąd nie stworzyli lokalnego prawa zakazującego zaśmiecania miasta i dotąd go nie egzekwowali!

69. Pustowojtówna Henryka

Pocztu „stu wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina” – ciąg dalszy. W czwartek będzie przedstawiony założyciel KUL, wybrany w 2001 przez Gazetę w Lublinie „Lublinianinem stulecia”. Postacią na środę jest Henryka Pustowojtówna:

69. Pustowojtówna Henryka, zamężna Loewenhardt (1838-1881) – działaczka niepodległościowa. Urodzona w Wierzchowiskach, była córką gen. rosyjskiego Pustowojtowa i szlachcianki Kossakowskiej. Naukę podjęła u sióstr wizytek w Lublinie, następnie w Instytucie Wychowania Panien w Puławach. Po krótkim pobycie u matki w Żytomierzu, w wiosną 1861 r. przybyła do Lublina i stała się główną inicjatorką manifestacji patriotycznych w mieście: intonowała zakazane pieśni patriotyczne w katedrze, podczas wielkiej manifestacji patriotycznej przy pomniku Unii Lubelskiej 12 VIII 1861 r., mimo eskorty wojsk rosyjskich, jako pierwsza złożyła kwiaty przy pomniku, dając przykład innym Polkom. Reakcją władz była deportacja patriotki z Lublina, której dokonano w dniu 28 VIII w asyście tłumu kilkuset osób żegnających ją kwiatami, gdy wyjeżdżała do Żytomierza. W czasie powstania styczniowego przybyła nielegalnie do Królestwa, zostając adiutantem gen. M. Langiewicza. Po ewakuacji do Galicji, udała się na emigrację do Paryża. Wyszła za mąż za uczestnika powstania. Miała 4 dzieci. Zmarła nagle. Została pochowana w Paryżu. W Lublinie na Konstantynowie jest ulica jej imienia.

68. Puławski Rafał

Przedstawiam kolejną postać z cyklu „Stu wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina”. W środę przedstawię osobę, która miała ogromny wpływ na patriotyczną atmosferę w Lublinie przed powstaniem styczniowym. Była córką carskiego generała i adiutantem polskiego generała. Ale o tym w następnym dniu. We wtorek przedstawiam genialnego inżyniera, konstruktora samolotów, który zginął tragicznie w wypadku lotniczym. Był nim Rafał Puławski:

68. Puławski Rafał (1901-1931) – konstruktor samolotów. Urodzony w Lublinie, naukę rozpoczął w Szkole Handlowej Męskiej A. i J. Vetterów. W 1920 r. podjął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. W 1923 r. był współtwórcą szybowca. Na studiach utrzymywał się z korepetycji, dzięki którym uprawiał sport i turystykę. Zdobył licencję pilota sportowego. W 1924 r. opracował projekt myśliwca. W l. 1925-1927 odbył praktykę w zakładach lotniczych we Francji. W 1927 r. został szefem konstruktorów w zakładach lotniczych w Warszawie, gdzie skonstruował pierwszy polski metalowy myśliwiec. W 1930 r. zaprezentował na wystawie w Paryżu swój model PZL P-6, wzbudzając sensację jego doskonałością. W uznaniu dla jego dokonań, zaprojektowany przez niego układ skrzydeł, nazwano „polskim płatem”. W 1931 r. brał udział w I Lubelsko-Podlaskich Zimowych Zawodach Lotniczych. Na zlecenie Marynarki Wojennej zaprojektował samolot – amfibię. Podczas szóstego oblotu tą maszyną, rozbił się w Warszawie. Ciężko ranny, zmarł w szpitalu. Został pochowany w Lublinie na cmentarzu przy ul. Lipowej. W czasie krótkiej kariery konstruktora (4 lat) opracował 6 typów samolotów.

67. Prus Bolesław, Aleksander Głowacki

Następna postać z cyklu „Stu wybitnych lublinian i osób zasłużonych dla Lublina”. We wtorek będzie przedstawiony genialny konstruktor samolotu, który tragicznie zginął w czasie lotu próbnego. Postacią na poniedziałek jest uczeń Gimnazjum Gubernialnego i więzień Zamku lubelskiego – Aleksander Głowacki:

67. Prus Bolesław, Aleksander Głowacki (1847-1912) – pisarz. Urodzony w Hrubieszowie, po wczesnej śmierci rodziców mieszkał u babki w Puławach, a następnie – u ciotki w Lublinie. Jako 16-latek, wraz ze starszym bratem wziął udział w powstaniu styczniowym. Ranny, trafił do niewoli i był więziony na Zamku w Lublinie. Dzięki wstawiennictwu ciotki został uwolniony ze względu na wiek. Ukończył lubelskie gimnazjum i podjął studia w Szkole Głównej w Warszawie, ale z powodu braku środków na utrzymanie, przerwał je. Działalność publicystyczną rozpoczął w 1872 r. w warszawskich czasopismach, pisząc pod pseudonimem. W 1875 r. wziął ślub w Lublinie z Oktawią Trembińską. Zanim Aleksander Głowacki zdecydował się być Bolesławem Prusem, pisał wcześniej pod pseudonimem Jan w Oleju (od nazwy ulicy Olejnej w Lublinie, gdzie mieszkał u ciotki). Prototyp sklepu Mincla z „Lalki” znajdował się w Lublinie (Krakowskie Przedmieście 6), gdzie właścicielem sklepu był właśnie człowiek o tym nazwisku. Z dziesięciu lat pobytu młodego Głowackiego w Lublinie jest tylko upamiętniony krótki epizod jego więzienia w lubelskim zamku – przy bramie wejściowej jest tablica, dokumentująca ten fakt.

Lublin – miasto kontrastów. STOP GOŁĘBIOM!

 

Przy ulicy Targowej (Ruska, Lubartowska) i przy ulicy Kowalskiej są gołębniki – w środku miasta! (Z pewnością są jeszcze w wielu innych miejscach, ale nie jestem strażnikiem miejskim od karania ich właścicieli).

Gołębie roznoszą choroby (ptasią grypę) i tony fekaliów – obsrywają gzymsy, samochody, dokonują „zrzutów” na ludzi. Ptasie odchody niszczą lakier na samochodach, a w upały doprowadzają nawet do jego odprysku (gdy jest różnica temperatur na ciemnym samochodzie).

Emeryci karmią gołębie w kilku miejscach, rozrzucając m.in. chleb – bardzo często przed trybunałem, na ul Jezuickiej i na Placu Wolności. Wysypuje się też kilogramami ziarno w bramie Parku Saskiego.

Straż Miejska nie reaguje na to – strażnicy nie chcą karać emerytów – bo im „nie wypada karać biednych ludzi” (taką opinię wyraził jeden radny) – to po co oni są i chodzą parami?!

Ja bym karmiącym gołębie dał najpierw ostrzeżenie – spisałbym ich dane, dał później przykładnie mandat – najpierw za 20 zł, recydywiście – następny za 50 zł, kolejny za 100 zł, itd. – by to odczuli i wiedzieli, że nie warto.

W innych miastach jest samorządowy zakaz karmienia gołębi. Tu w Lublinie gołębie są chowane „na dziko” – bez zezwoleń! W Parku Saskim zostały zlikwidowane pawie, bo roznoszą „ptasią grypę”, na wsi, gdy kura wyjdzie na ulicę, to jej wlaściciel jest karany z tego samego powodu, a tu – samym centrum miasta – wolno trzymac takie gołębniki.

TO SĄ LUBELSKIE KOMÓRKI! – wizytówka miasta!
Ta sprawa nie jest prawnie uregulowana! Sam „urok” lubelskich gołębników woła o pomstę do nieba. Do tej całej sutyacji brakuje odpowiedniego gospodarza i buldożera, by rozwalił to miejsce, gdzie jest BRUD, SMRÓD I UBÓSTWO!
To jest kolejna patologia tego miasta. Tak „promuje się Lublin” na 700-lecie!

Ogłaszam akcję: STOP GOŁĘBIOM!
Liczę na Państwa poparcie!