Moje uwagi w sprawie gnojenia na facebooku marszałka Piłsudskiego

Co się dzieje z tym narodem? Facebook jest jednym wielkim śmietnikiem, gdzie każdy może każdego opluwać, gnoić, mieszać z błotem – prawie zupełnie nie ponosząc za to odpowiedzialności. Najgorsze jest opluwanie ludzi, którzy zasłużyli się w służbie dla narodu, a w tej chwili – już jako nieobecni, nie mają możliwości do obrony przed napaściami. Jak to się dzieje, że tak jak teraz, takiego jadu nie było nawet w czasach PRL-u? Dlaczego dajemy się tak ogłupiać? Ludzie, opamiętajcie się! Czy nie dostrzegacie w tym celowej dywersji obcych służb, mających na celu nas ubezwłasnowolnić, jeszcze bardziej skłócić, pozbawić oparcia w historii, która przez cały okres zaborów, okupacji i komunizmu trzymała nas na duchu i pozwalała nam wierzyć w to, że „chcieć – to móc”? Co za gangrena toczy mózgi pseudo-historyków, chcących popisać się „oryginalnością” poglądów, jawnie fałszujących historię, stosujących metodę Goebbelsa, że jeśli się kogoś ubabrze błotem ze sto razy, to zawsze kawałek tego błota się przyklei. Jest cała rzesza osób, fałszujących historię jak Piotr Zychowicz, który pisze że to Piłsudski zdradził rodaków na wschodzie, sprzedając ich w traktacie ryskim (?!) czy rzucających obelgi na marszałka i mieszających go z błotem jak Antoni Gut (nazywający go miernotą), Bogna Polcyn, Konrad Rękas (nazywający go szkodnikiem) a wszyscy razem – porównywaniem go do Bolka Wałęsy – CO ZA ZNIEWAGA DLA MARSZAŁKA! Ubolewam, że kilkoro moich bliskich znajomych też uległo tym tendencjom, twierdzącym, że to Rada Regencyjna w czasie pierwszej wojny światowej stworzyła struktury państwa polskiego. Tym wszystkim fałszerzom i niedouczonym zadaję pytanie? – DLACZEGO ENDECJA NIE UTWORZYŁA RZĄDU W WARSZAWIE, KIEDY PIŁSUDSKI JESZCZE SIEDZIAŁ W WIĘZIENIU W MAGDEBURGU? – bo nie była do tego przygotowana! Jedyny „wyczyn” endecji w tym czasie – to nieudany pucz Januszaitisa na początku stycznia 1919 r., który został osobiście wyśmiany przez Piłsudskiego. Występując w obronie marszałka, uzyskałem dzisiaj prowokacyjne pytanie: „czy ja się przypadkiem nie nazywałem się poprzednio Rozenfeld”? Co to za poziom merytoryczny polemiki? Jeśli to ma być endecja w takim wydaniu, to bardzo martwię się o przyszłość edukacji historycznej. Akurat dzisiaj miałem okazję słuchać wystąpienia Pawła Kukiza na zjeździe założycielskim endecji, na którym znany polityk wypowiedział się pozytywnie i o Piłsudskim i o Dmowskim i o Paderewskim. Z kim więc autorzy takich napaści na marszałka się utożsamiają? – z tą endecją ze zjazdu, czy może z „endecją” zainstalowaną w Moskwie? Apeluję do ludzi wychowanych w tradycji niepodległościowej, przez szacunek dla wszystkich, walczących w obronie narodu – od czasów Mieszka I aż do końca XX wieku – NIE POZWÓLCIE PONIEWIERAĆ LUDZI ZASŁUŻONYCH W SŁUŻBIE OJCZYŹNIE! NIE POZWÓLCIE SZKALOWAĆ MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO – nazywać go miernotą, szkodnikiem idei niepodległości, porównywać go do agenta Bolka, itp. Wszystkich tych, którzy utożsamiają się z moimi poglądami, proszę o rozpropagowanie tego apelu.
Wojciech Górski.

Odpowiedź dla pana Antoniego Guta – sprzeciw wobec poniewierania pamięci o marszałku Piłsudskim (tekst autora poniżej)

Nazywanie marszałka miernotą jest już nadużyciem. Przy okazji – naucz się człowieku polskiej ortografii! I nie porównuj Piłsudskiego do Bolka! A który to „dwór” wykreował Piłsudskiego? – w Moskwie, Wiedniu, czy w Berlinie? Gdyby autor spędził z 5 lat na Syberii i trafił do warszawskiej cytadeli, to może wtedy doceniłby bardziej wielkość tego człowieka. Piłsudski był JEDYNYM człowiekiem, któremu właśnie udało się wydostać z cytadeli! (kto mu pomógł – Moskale, czy Niemcy?) A dlaczego endecja nie utworzyła rządu w 1918 roku? Dlaczego nie przejęła władzy od Rady Regencyjnej, kiedy Piłsudski był jeszcze w Magdeburgu? – bo tam byli nieudacznicy, nie mający pojęcia o władzy, o tworzeniu zrębów państwa. Oddali pole przeciwnikowi walkowerem, bo nie mieli strategii działania, nie mieli autorytetu – ani w narodzie, ani w rozproszonym wojsku. Samo siedzenie Dmowskiego w Paryżu nie tworzyło państwa polskiego – do tego trzeba było i energii i woli i ciężkiej pracy setek ludzi pokierowanych przez jednego sprawnego organizatora w kraju. Jak szybkie było tempo tworzenia administracji państwowej, zwołania sejmu, działalności ustawodawczej, ogłoszenia Małej Konstytucji – kiedy w historii miała Polska szybsze tempo tworzenia państwa z niczego? Wizja legionów Piłsudskiego, tworzących zręby kadry dowódczej przyszłej polskiej armii, uzupełnionej później doświadczonymi generałami z byłych armii zaborczych, pozwoliła wojsko scalić pod jednym dowództwem. A kto z endeków był w tym czasie zdolny do pokierowania armią? Januszaitis, którego Piłsudski wyśmiał w czasie nieudanego puczu? Ile antypolskiego jadu jest w tym artykule! Nieszczęśliwy to jest nie nasz naród, tylko autor piszący takie brednie! Jak Pan śmie porównywać Piłsudskiego do Bolka Wałęsy?!
Wojciech Górski

Antoni Gut
30 listopad o 20:51 ·

Jesteśmy nieszczęśliwym narodem. Powierzamy wielką władzę człowiekowi, który w krótkim czasie naraził Państwo na utratę niepodległości – wywołując kijowską awanturę.

W obliczu wroga czyli 12 sierpnia 1920 kiedy czerwona zaraza naciera na Warszawę złożył rezygnację z funkcji. Po czym, kiedy Wojsko Polskie pod wodzą Generała Tadeusza Rozwadowskiego rozpędza te hordy, to ten wrócił na funkcję jakby nigdy nic sie nie stało, aby po kilku latach dokonać zamachu stanu.

Aresztował a następne zamordował polskich Generałów Zagórskiego i faktycznego Wodza Wojska Polskiego w Bitwie Warszawskiej Tadeusza Rozwadowskiego a Sikorskiego zmusił do emigracji. Podobnie jak 3-krotnego premiera RP Wincentego Witosa, którego wcześniej zamknął w więzieniu i zmuszał do czyszczenia latryn.

Potwierdzeniem tego „medycznego” przypadku niech będzie fakt że znajdują się ludzie (często z tytułami profesorów), którzy są przekonani, że są Polakami a nawet patriotami, którzy na różne sposoby nadal gloryfikują tego ………..

Czy mamy prawo się dziwić że Naród nadal wybiera jak nie Bolka to Lolka albo Olka?

Trzeba być idiotą aby oczekiwać od ogłupionych przez reżimowe media ludzi, wyboru właściwych (dobrych) osób do sprawowania funkcji publicznych.

Nie można okłamywać, że Józef Piłsudski czy Lech Wałęsa oraz wielu innych byli bochaterami, kiedy to były miernoty wykreowane przez obcych.

Taki proceder prowadzi tylko do zwiększenia bałaganu, bezprawia i biedy

Odpowiedź na artykuł Konrada Rękasa: ODCIĄĆ ZIUKA

Nikt Panu nie każe żenić Dmowskiego z Piłsudskim. Co ciekawe – podobno obaj zabiegali o rękę tej samej rozwódki – z Koplewskich Juszkiewiczowej. No – gdyby pan Roman nie dostał od niej kosza – to grzechu by nie było, ale skoro Ziuk miał większe szanse – no to już skandal obyczajowy! Zostawił żonę? – ona też wcześniej rozwiodła się ze swoim pierwszym mężem, a więc – jest remis. Szanowny Autorze – jeżeli ktoś wyraża swoje prywatne poglądy jako prawdę absolutną, to te poglądy prawdą absolutną się nie stają! Humanistyka tym różni się od matematyki, że tu istnieje dowolność interpretacji. Im ktoś ma więcej argumentów w postaci faktów, im bardziej poprawną logikę myślenia, tworzenia związków przyczynowo-skutkowych, tym jego argumenty są bardziej przekonujące. Zamiast pisać, że Piłsudski był szkodnikiem idei niepodległości – wypada napisać przynajmniej: „uważam, że” – bo wypowiedziana przez Pana „prawda” wcale nią nie jest – jest co najwyżej subiektywnym stwierdzeniem, nie popartym rzetelnymi argumentami. Tak to Pana boli, że Piłsudski stanął na czele państwa w listopadzie 1918 roku. A dlaczego „geniusz myśli i czynu” Dmowski nie przybył do Warszawy wcześniej, zanim Piłsudski przybył z Magdeburga, dlaczego nie utworzył w Warszawie rządu? – mógł poukładać sprawy polityczne w Warszawie i wrócić do Paryża. Nie zrobił tego – bo nie był do tego przygotowany i nie miał zaplecza! W Berlinie i w Budapeszcie szalała bolszewicka rewolucja, w Polsce tworzyły się Rady Delegatów Robotniczych, Chłopskich i Żołnierskich (chociażby Republika Tarnobrzeska wśród chłopów). I co – endek Dmowski wyciszyłby wszystkie nastroje rewolucyjne? Piłsudski był właśnie mistrzem opanowania rewolucyjnego wrzenia, a Dmowski mógłby tylko to wrzenie spotęgować. Na tym polega zmysł Piłsudskiego, którego Dmowski nie posiadał. Poza tym – co to za polityk, który nie potrafił wyprzedzić konkurencji w swoich działaniach – ani w 1918 r.,, ani w 1922 r. – w czasie wyboru prezydenta, ani w 1926 r. ? Trzy kolejne klęski (co 4 lata) uciekanie się desperatów do zabójstwa prezydenta – oto styl rządzenia nieudaczników z Obozu Wielkiej Polski. Mimo wszystko – mam szacunek dla tego ruchu. Ci którzy uważają się za ich epigonów, nie dorastają im poziomem do pięt. Tamci – mimo wszystko – szanowali przeciwników politycznych. Obecne „popłuczyny endecji’ potrafią tylko negować czyjś sukces. I jeszcze jedno – i Dmowskiego i Piłsudskiego łączyła miłość do własnej ojczyzny. Czego również i Panu i sobie życzę. Wojciech Górski.

11 LISTOPADA – ŚWIĘTO NARODOWEGO OPTYMIZMU

„Samo się nic nie zrobi! Niepodległości nie da się ani wymodlić, ani wygadać, ani wyszachrować: trzeba zapłacić za nią daninę krwi!” Józef Piłsudski.
Henryk Sienkiewicz, pisząc w „Trylogii” o przełomowych wydarzeniach dla dziejów naszego narodu, zakończył je optymistyczną intencją: „ku pokrzepieniu serc”. Uważny czytelnik stwierdzi jednak, że w tym dziele jest jednak sporo krytycznego osądu naszych wad narodowych, zwłaszcza prywaty, piętnowanej zwłaszcza w „Potopie”. Czy jest się więc czym krzepić, skoro Rzeczpospolita w czasach Jana Kazimierza utraciła na zawsze pozycję mocarstwową, wyszła z wojen straszliwie zrujnowana i ograbiona, tracąc na dodatek prawie 1/4 swojego terytorium?
Niemoc, bezradność, głupota i zdrada dawały znać o sobie jeszcze wiele razy. Przykładami tego były rozbiory Polski a później klęska powstania listopadowego, tylko dlatego że Polacy prowadzili walkę jeszcze bardziej nieudolnie, niż przeciwnik. Historia ostatnich czterech wieków nie nastraja więc nas do optymizmu. Pozornie – można by zwątpić w możliwości naszego narodu. Kiedy po powstaniu listopadowym spadły na naród straszne represje, postawę niezłomności ducha podtrzymywała w narodzie wspaniała literatura romantyczna, przemycana z emigracji do kraju. Eksplozją romantycznego patriotyzmu było kolejne powstanie – styczniowe, które według słów jego pogromcy, cara Aleksandra II, miało być już ostatnim powstaniem. Straszliwe represje, jakie spadły na naród: Sybir, konfiskaty majątków, rusyfikacja, tworzyły wśród wielu Polaków przekonanie, że to powstanie było szaleństwem, a Bóg ostatecznie przeklął tę ziemię.
Ale wtedy, kiedy wydawało się, że idea niepodległości sięgnęła dna, rodziło się pokolenie pogrobowców powstania, które dokonywało weryfikacji ocen własnego narodu. Młodzi Polacy walkę z zaborcą zaczynali w carskich szkołach, zakładając w nich tajne koła samokształceniowe.
W tym pokoleniu urodził się geniusz Józef Piłsudski, który udowadniał później narodowi, że jednak „chcieć, to móc”. Wychowany na literaturze romantycznej i tradycji powstańczej, wierzył, że odzyskanie niepodległości przez Polskę jest możliwe. Człowiek, który w młodym wieku bez dowodów winy trafił na Sybir, poznając na własnej skórze bezprawie i okrucieństwo carskiego zaborcy (w czasie buntu więźniów został uderzony kolbą karabinu i wybito mu przednie zęby). Po powrocie z Syberii, w warunkach carskiego zaboru, za jedyną możliwość docierania do szerokich mas społeczeństwa uznał zaangażowanie w działalności ruchu socjalistycznego, tworzącego w tym czasie w wielu krajach potężną siłę społeczno-polityczną. Aresztowany w czasie redagowania kolejnego numeru „Robotnika” został osadzony w warszawskiej cytadeli, skąd mogły być tylko dwa wyjścia – katorga lub śmierć. Zdumiewający jest heroizm ducha tego człowieka – jedynego więźnia cytadeli warszawskiej, któremu udało się z niej wydobyć! I to bynajmniej nie dzięki łapówkom, czy znajomościom. Piłsudski szczerze nienawidził Rosji i nie mógł liczyć na jakiekolwiek względy. Ale temat nieprawdopodobnego wydostania się z cytadeli zasługuje na osobny artykuł.
W czasie rewolucji 1905 r. i w czasie I wojny światowej Piłsudski lepiej poznawał prawdę o swoim narodzie, wyidealizowaną w literaturze wieszczów. By wychować naród do niepodległości, trzeba mu było ukazać pełną, brutalną prawdę o nim. Nie były to więc słowa otuchy. Najpierw prawdę o narodzie trzeba wyło wyzuć z mitów i hipokryzji, zagłuszających własne sumienie i zatruwających umysł. Warto przytoczyć cytat, który świadczy o roli Józefa Piłsudskiego, jako wychowawcy do niepodległości:
„Niemcy, Francuzi, Włosi, nawet Rosjanie mówią i piszą wiele o rzekomej naszej zapalności i wojowniczości. To nam pochlebia i chętnie temu wierzymy, nawet popieramy to przykładami naszych przodków, poczynając od Sobieskiego i kończąc na Legionach (Dąbrowskiego) i powstaniu 1863 roku. Po doświadczeniach 1905 r. wcale tego nie widzę. Przeciwnie, zgnuśnieliśmy bezwarunkowo i uczyć się musimy od nowa odwagi i waleczności. Pół stulecia pokoju, brak własnej armii, teoria pracy organicznej, oryginalny anarchizm groszorobów, odrzucający konieczność formy państwowej dla narodu, uczyniły z nas społeczeństwo najbardziej pokojowo usposobione na świecie. Jesteśmy ideałem pacyfistów! Wprawdzie pół miliona służy nas nieustannie w wojsku, a z górą milion będzie walczył przeciw sobie w armiach zaborczych w razie wybuchu wojny, ale nas to mało obchodzi. Gdy syna w rodzinie polskiej biorą do wojska, staje się on od razu obcym odciętym członkiem. Wszędzie się żołnierzem szczycą, u nas żołnierza się wstydzą. I to zarówno wśród włościan, gdzie powrotnego na wsi zwą „moskalem”, jak wśród inteligencji, gdzie okres służby wojskowej wspominany jest jak zmora. Aby naród mógł się w tych wstrętach przełamać, musi stworzyć własne wojsko, musi mieć własnego żołnierza, kochanego swego obrońcę i zastępcę… Jeżeli wojska takiego nie stworzymy i udziału w przyszłej wojnie Austrii z Rosją nie weźmiemy, wykreślimy się na długo, może na zawsze z szeregu ludów żyjących. Przestaną się z nami liczyć w Europie… Sąsiedzi zniszczą nas, wydrą nam ziemię i w wieczną zabiorą niewolę”.
Ta gorzka ocena postaw Polaków wynikała z braku oporu młodych Polaków wobec mobilizacji i wysyłania ich przez carat na Daleki Wschód do walki z Japonią. Na warszawskim dworcu rodziny żegnały z płaczem swoich najbliższych, wcielonych w „sołdaty’ i jadących na wojnę. Powołani do armii też z płaczem śpiewali „Serdeczna Matko”, godząc się na brutalne warunki, dyktowane przez zaborcę – nie było prób ucieczki do Galicji, nie było oporu, jak wobec branki przed powstaniem styczniowym. Czterdzieści lat po przegranym powstaniu naród był zupełnie bezradny i nie zorganizowany do walki. Ale trzeba pamiętać, że tak jak klęska Rosji w wojnie krymskiej pół wieku wcześniej, tak klęska w wojnie z Japonią zelektryzowała Polaków, że jednak ta potęga też jest do pokonania, a zbliżająca się nieuchronnie pierwsza wojna między zaborcami, o którą modlił się Mickiewicz, stwarzała Polakom niepowtarzalną szansę odzyskania niepodległości.
Ale tak jak Piłsudski, myślało niewielu. Kiedy w 1910 r. w Krakowie powstała organizacja paramilitarna „Strzelec” (we Lwowie „Związek Strzelecki), adepci sztuki wojennej w czasie musztry zamiast prawdziwych karabinów mieli drewniane atrapy na sznurkach, starsze pokolenie szyderczo wyśmiewało „zabawy w wojnę”, „ołowianych żołnierzyków” i ich komendanta, który „prochu nie wąchał” (Józefa Piłsudskiego, który nie był nigdy wcześniej w akademii wojskowej, ani w armii). Trzeba było mieć heroiczną wiarę, by być odpornym na szyderstwa innych, by nie zwątpić w sens działania, by nie ulec zbiorowej obojętności i apatii.
Bierność i obojętność, a nawet zdarzająca się (rzadko, ale jednak) wrogość wobec polskich żołnierzy (zamykanie domów) dały o sobie znać najbardziej na początku wielkiej wojny, w sierpniu 1914 r., kiedy pierwsza kompania kadrowa wkroczyła do Królestwa, będącego pod zaborem rosyjskim. Polskich żołnierzy nie witano w Królestwie jako wyzwolicieli – nie było entuzjazmu, nie było chleba i soli, łuków triumfalnych, komitetów powitalnych z orkiestrami, nie było zaciągu nowych ochotników. Wolność była przynoszona tym, którzy jej nie pragnęli!
Zszokowany tym komendant Józef Piłsudski, po wycofaniu się Pierwszej Kompanii Kadrowej z Królestwa pisał: „Wróciłem do Krakowa rozbity, prawie chory. Gdzież są ci Polacy ze „Śpiewów Historycznych”, z poezji Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego! Ci rycerze i ofiarnicy, wymarzeni przez matkę? … Te duchy płomienne, groźne, gotowe porwać za broń na pierwszy dźwięk walki o wolność?! Było to najcięższe rozczarowanie, jaki kiedykolwiek przeżyłem”.
Odzyskanie niepodległości przez Polskę było fenomenem, ale jeszcze większym fenomenem, nie docenianym przez sympatyków i wrogów Piłsudskiego było błyskawiczne tworzenie solidnych zrębów państwa polskiego! Ustawodawstwo socjalne z 8-godzinnym dniem pracy, dekret o urzędzie Naczelnika państwa, powołanie rządu, rozesłanie not dyplomatycznych do państw Europy i najważniejszych państw świata oraz nawiązanie z nimi stosunków, rozpisanie i przeprowadzenie wyborów do parlamentu, zwołanie Sejmu Ustawodawczego – w ciągu trzech miesięcy od zakończenia wojny i przyjazdu Piłsudskiego do Warszawy z niemieckiego internowania, ogłoszenie Małej Konstytucji w 10 dni po pierwszym posiedzeniu sejmu – czy ktoś zna szybsze tempo działania władzy? Jednocześnie trzeba było tworzyć armię, zająć się kłopotliwym problemem ewakuacji przez polskie ziemie żołnierzy niemieckich, wracających przez tworzącą się Polskę z frontu wschodniego, wesprzeć walki o Lwów itd. Przeciwnicy Piłsudskiego zarzucają mu, że nie poparł powstania w Wielkopolsce. A kogo miał tam wysłać, jak armia się dopiero tworzyła? (Zresztą – powstańcy sobie świetnie sami radzili), a w lutym 1919 roku doszło do pierwszej konfrontacji militarnej z armią bolszewicką.
Fałszerstwem, uprawianym przez niektórych pseudo-historyków jest przypisywanie Piłsudskiemu zdrady wobec Polaków, mieszkających na wschód od granicy ryskiej z 1921 r. To nie Piłsudski, lecz właśnie endecja, kierowana przez Stanisława Grabskiego, miała wpływ na kształt granicy Polski z Rosją sowiecką (później ZSRR).
Kończąc refleksje nad polskim optymizmem i pesymizmem, należy stwierdzić że optymizm jest pierwszym warunkiem sukcesu. Musi on jednak być poparty mądrością polityczną, nieugiętą wolą i wielkim zaangażowaniem w drodze do sukcesu.
Dzisiaj na facebooku każdy może pisać co chce – historią zajmują się pseudo-historycy, amatorzy i być może celowo piszący na zamówienie przez wrogów narodu polskiego. Trwa kampania pogardy wobec Naczelnika Państwa i negacji jego zasług. Ludzie ci, uważający się za epigonów endecji, w rzeczywistości wypisujący bzdury z jadem nienawiści przeciw wszystkiemu, co polskie, mają za zadanie – zrelatywizować wszystko, zdeprecjonować autorytety – udowadniać, że ludzie którzy kiedyś kierowali się ideami, byli idiotami, oszustami, zdrajcami, itp. Nie chcę przytaczać nazwisk tych pseudo-historyków, bo nawet nie zasługują na umieszczanie ich w sąsiedztwie marszałka.
Wiele szkód w świadomości Polaków wyrządził antypolski film Jerzego Hoffmana „Bitwa Warszawska”, w którym wódz armii bolszewickiej, marszałek Tuchaczewski jest przystojnym i inteligentnym mężczyzną, a armią polską dowodzi zgrzybiały starzec Piłsudski, rozkładający pasjanse (grał go celowo jako postać bez entuzjazmu, aktor D. Olbrychski, który do roli marszałka pasował, jak wół do karety- jaki taki zgrzybiały starzec mógł natchnąć duchem walki swoją armię? Piłsudski w tym czasie miał 52 i pół roku, był osobą tryskającą energią oraz wolą walki). W tym antypolskim filmie jest wiele skandalicznych fałszów. Jednym z nich są tańczący i bawiący się mieszkańcy Warszawy w czasie zbliżania się frontu bolszewickiego. Atmosfera w Warszawie była wręcz przeciwna – skupieni, modlący się mieszkańcy Warszawy, wytwarzający potęgę ducha, który telepatycznie przeszedł do polskich żołnierzy. Innym fałszem było umieszczenie w wątku głównym postaci emerytowanego oficera wojska polskiego (postać absurdalna – tzw. emerytowany polski oficer nie mógł być polskim oficerem, bo w czasie I wojny światowej musiał służyć w obcej armii!). Hoffman, idealizując wodza armii bolszewickiej, „napluł” na mundur polskiego oficera, znanego z nie spotykanego w innych armiach poczucia honoru – ukazał tego rzekomego oficera jako łapówkarza, szantażystę, dziwkarza, pijaka i na dodatek hańbiącego swój mundur – przebranego po pijanemu za krasnoarmiejca! Jak można było umieścić taką scenę, jako główny wątek filmu? Jak można było zezwolić na danie funduszy temu bolszewickiemu propagandziście (Hoffmanowi) na taki antypolski film? Jak można puszczać ten antypolski film w polskiej telewizji?
W atmosferze zatruwania mózgów bałamutnymi informacjami na temat przyczyn i okoliczności odzyskania niepodległości, przypisywania zasług jednym – kosztem drugich, nie zapominajmy o twórcach Polski Niepodległej: Daszyńskim, Dmowskim, Korfantym, Paderewskim, Piłsudskim, Witosie (wymieniam celowo w porządku alfabetycznym!) i wielu, wielu innych – którzy działając ofiarnie przez ponad trzydzieści lat, różniąc się w orientacjach politycznych, w metodach i celach walki – UZUPEŁNIAJĄC SIĘ WZAJEMNIE, PRZYCZYNILI SIĘ DO ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI! Nie wolno nam przeciwstawiać Dmowskiego Piłsudskiemu – i odwrotnie! Kto tak postępuje – ten nie jest spadkobiercą idei wolności.
Dla Józefa Piłsudskiego niepodległość była wielką pasją życia. Swoją pensję Naczelnika Państwa, a później marszałka przeznaczył dla wdów i sierot – rodzin ofiar wojny. Sam utrzymywał się z artykułów prasowych. Był niezwykłym przykładem bezinteresowności i ofiarności. Okazywał z kolei pogardę tym, którzy nie mieli osobistej godności.
W dniu 11 Listopada, w rocznicę odzyskania niepodległości wyraźmy wdzięczność geniuszowi myśli i czynu oraz tym wszystkim, którzy uwierzyli w to, że „chcieć to móc”.
Wojciech Górski

Polemiczne odpowiedzi p. Konradowi Rękasowi na temat sowieckiej „Armii Zbawienia”

Szanowny Panie Konradzie – nie wiem, co Pan chce udowodnić, ale demografia w Pana wykonaniu zawodzi totalnie. Z kolei komentarz, że gdyby nie Armia Czerwona, to Niemcy unicestwiliby polski naród biologicznie, brzmi jak ze sowieckiej gazety „Prawda”, i to na dodatek – z czasów Stalina. Według powszechnego spisu ludności z 1931 roku Polacy stanowili 69% mieszkańców, Ukraińcy – 14%, Żydzi – 9%, Białorusini – 5%, Niemcy – 2%, inne narody (Czesi, Słowacy, Litwini, Romowie, Rosjanie, Tatarzy) – 1%. Biorąc pod uwagę fakty, że w 1939 r. Polska liczyła 35 mln mieszkańców, a w 1946 r. – 24 miliony, to znaczy, że w wyniku nazistowskich zbrodni, zmianie granic oraz akcji przesiedleńczych w Polsce ubyło 9 milionów mieszkańców. Skoro Polska stała się po wojnie w miarę jednolita narodowo, to: poza Polską pozostało: 5 mln Ukraińców, 1,5 mln Białorusinów (załóżmy że te ćwierć miliona zostało w Polsce), 0,5 mln Niemców, 1 mln innych nacji (załóżmy, że tylko 0,5 mln z nich). Daje to nam więc liczbę 8,5 mln, co przy różnicy 9 mln z lat 1946 i 1939 daje nam zaledwie 0,5 mln. A gdzie jest więc 3,5 mln ofiar żydowskich i dodatkowo – 3 mln ofiar polskich (z tego, co Pan pisze – 3 mln ofiar nazizmu i 200 tys. komunizmu). Gdzie się Panu pogubiły te miliony ludzi?

Wracając do stwierdzenia, że gdyby nie Stalin i Armia Czerwona, to byśmy przestali istnieć biologicznie jako naród (powołując się podobno na opinię posła Sanockiego). Otóż – Armia Czerwona była zbrojona za amerykańskie pieniądze w ramach akcji „Lend-lease” – równie dobrze te pieniądze mogły być skierowane na dozbrajanie Polaków, a nie późniejszych naszych okupantów. Odnośnie „wyzwalania” naszego kraju przez Armię Czerwoną – to Sikorski proponował Churchillowi najkrótszą drogę do Berlina przez Bałkany, gdzie była silna partyzantka Tity i przez Węgry do Polski, gdzie działała najlepiej zorganizowana powstańcza armia. Churchill nawet proponował tę koncepcję Rooseveltowi, ale ten ją odrzucił, tłumacząc, że byłby to nietakt wobec naszego sojusznika Stalina, który zamierza wyzwalać Europę Wschodnią własnymi siłami. Zamiast iść na Bałkany, utworzono zupełnie bezsensowny front we Włoszech, który ze strategicznego punktu widzenia nie dawał aliantom nic! – pchanie się po Apeninach przez mordercze, obstawione niemieckimi ckm-ami przełęcze, mając na drodze do Niemiec potężne Alpy – absurd! (Pod Ankoną zginęło ponad tysiąc polskich żołnierzy, pod Monte Casino – kolejny tysiąc) W chwili wejścia Armii Czerwonej na ziemie Polskie, załóżmy, ze po przekroczeniu rzeki Bug – w lipcu 1944 r., nie istniało jeszcze zagrożenie biologicznego unicestwienia narodu. W czasie wyzwalania Majdanka było w nim tylko 1,5 tysiąca więźniów. Jakoś Armia Czerwona na pół roku zatrzymała front i nie spieszyła się wyzwalać Auschwitz. Jeśli ktoś używa anty-historycznej demagogii „gdyby”…, to odpowiem też „gdyby”… Gdyby nie wejście Armii Czerwonej, to amerykańska bombka atomowa spadłaby nie na Hiroszimę, ale np na Berlin lub inne niemieckie miasto. A wtedy – sytuacja geopolityczna w Europie mogłaby wyglądać zupełnie inaczej – w przeciwieństwie do Pana – nie piszę, jak – bo tego mi nie wolno! – bo to jest ahistoryzm, czyli tworzenie mitów do z góry założonego celu, który chce się udowodnić za wszelką cenę.

Październikowe rocznice: Chocim i Sobieski

W dniu 7 października świat chrześcijański obchodził rocznicę zwycięskiej bitwy morskiej pod Lepanto. Wówczas to, w 1571 r. cala chrześcijańska Europa modliła się na różańcu – modlitwie rozpropagowanej przez świętego Dominika na początku XIII wieku. Zwycięstwo pod Lepanto – po tym, kiedy flota turecka zdobyła Cypr i szła dalej na zachód Europy, zatrzymało na zawsze morską ekspansję Turków. Dlatego też dzień 7 października został ustanowiony dniem Matki Bożej Różańcowej, a miesiąc październik – miesiącem tej modlitwy.
Skoro już podejmujemy temat konfrontacji militarnej wojsk chrześcijańskich z Turkami oraz symboliki Maryjnych modlitw i świąt, to należy pamiętać, że w 1456 r., w trzy lata po zdobyciu przez Turków Konstantynopola, sułtan Mehmet II Zdobywca poszedł na Węgry. Po kilkunastodniowym oblężeniu Belgradu przyszła odsiecz Janosa Hunyadego (dowódcy węgierskiego, który uciekł spod Warny 12 lat wcześniej, zostawiając na pastwę losu polskiego i węgierskiego króla Władysława Warneńczyka). Atak wojsk węgierskich, prowadzonych przez Hunyadego i bernardyna Jana Kapistrana doprowadził do zwycięstwa wojsk chrześcijańskich 22 lipca 1456 r. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież wprowadził obowiązkową modlitwę w południe „Anioł Pański”, odmawianą wcześniej (od początku XIII wieku) w Kościele trzy razy dziennie.
Ze zwycięstwem pod Wiedniem wiąże się też święto Imienia Maryi. Łatwo skojarzyć: 8 września – Narodziny NMP, a 4 dni później – nadanie Jej imienia. Święto to zostało ustanowione dzięki temu, że polskie wojsko ruszyło do ataku na muzułmańską armię Turków – „W Imię Maryi”.
Nasze konfrontacje militarne z Turkami kojarzą się z dwiema październikowymi datami:
7 października:
1. 1571 – zwycięska bitwa floty chrześcijańskiej nad Turkami, dowodzonej przez księcia Juana d’ Austria – ustanowienie święta MB Różańcowej.
2. 1620 – śmierć hetmana Żółkiewskiego w bitwie pod Cecorą (dokładnie – w czasie odwrotu wojsk polskich, pod Mohylowem, bardzo blisko Dniestru i granicy z Polską.
3. 1683 – porażka wojsk polskich, dowodzonych przez króla Jana Sobieskiego w walce z Turkami pod Parkanami. W bitwie tej Sobieski o mało nie zginął.
9 października:
1. 1621 – zakończenie oblężenia Chocimia. Odparcie najazdu 120-tysięcznej armii tureckiej.
2. 1683 – efektowne zwycięstwo Sobieskiego nad Turkami pod Parkanami.
Najważniejszym wydarzeniem militarnym w konfrontacji polsko-tureckiej w pierwszej połowie XVII wieku była dramatyczna obrona Chocimia 1621 r., zakończona podpisaniem pokoju, kończącego 37-dniowe oblężenie twierdzy. Ale zanim doszło do dramatycznej dla obu stron wojny, w drugiej połowie XVI wieku Polska miała bardzo przyjazne stosunki z Turcją. W tym czasie w polskiej polityce zagranicznej głównymi, niebezpiecznymi sąsiadami Polski była Rosja i Austria. Rosja Iwana IV dwukrotnie dążyła do odebrania Polsce Inflant, ale za każdym razem była z nich usunięta. Austria dzięki koligacjom małżeńskim Habsburgów. zawładnęła tronami w Czechach i okrojonych Węgrzech oraz w Hiszpanii i Niderlandach, okrążając z trzech stron Francję. Przebiegła dyplomacja Austrii, z premedytacją dwukrotnie podesłała na dwór Zygmunta Augusta żony chore na padaczkę, niezdolne przedłużyć panowania dynastii Jagiellonów w Polsce. Po śmierci ostatniego Jagiellona, Austria trzykrotnie zgłaszała kandydatów do tronu polskiego, za każdym razem odtrącanych przez szlachtę, kierowaną przez anty-habsburskiego Jana Zamoyskiego. Kiedy za trzecim razem Habsburgowie nie zostali dopuszczeni do tronu w Polsce, nowy król z dynastii Wazów Zygmunt III, kierowany wieloma powodami, zerwał z anty-habsburską polityką kanclerza i wzorem swojego zmarłego wuja, wziął kolejno dwie żony z rodu Habsburgów: Annę i Konstancję. O Ile Anna (późniejsza matka Władysława IV) była osobą cichą i nie wtrącającą się w sprawy polityki, to jej młodsza siostra Konstancja (późniejsza matka Jana Kazimierza) okazała się austriackim szpiegiem na polskim tronie i to ona kierowała polską polityką zagraniczną.
Niefortunnie dla Polski, a jeszcze bardziej dla Węgier i Czech, walczących o zrzucenie zwierzchnictwa Habsburgów, królowa Konstancja wraz z mężem Zygmuntem III wysłała na pomoc oblężonemu Wiedniowi prywatną jazdę lisowczyków, będącą ewenementem społeczno-militarnym w Europie.
Po wyrzuceniu w Pradze wysłanników cesarskich przez okno, Austria szykowała karną ekspedycję przeciw zbuntowanym Czechom. Sytuację tę wykorzystał książę Siedmiogrodu (węgierskiego księstwa, zależnego od Turcji), Gabor Bethlen, który obległ Wiedeń. Z odsieczą Wiedniowi, oblężonemu przez 42-tysięczną armię Węgrów i Czechów ruszyli lisowczycy, którzy przekraczając Karpaty stoczyli ciężką bitwę po Humennem (koło Łupkowa) – 23 listopada 1619 r. z wojskami Jerzego I Rakoczego. Lisowczycy, nie mający artylerii, nie wytrzymali ataku wojsk węgierskich. Upozorowali więc ucieczkę. Kiedy wojska węgierskie zajęły się plądrowaniem obozu, lisowczycy, po zwarciu szyków uderzyli na zaskoczonych Węgrów, po czym wpadli na Słowację i do Siedmiogrodu, siejąc wszędzie spustoszenie. Gabor Bethlen, wiedząc o rozbojach lisowczyków, zwinął oblężenie Wiednia, ratując Austrię przed ostateczną klęską. Gdyby nie pomoc lisowczyków, wojna nazwana później trzydziestoletnią, zakończyłaby się prawdopodobnie w 1619 roku, a sąsiadami Polski zostałyby Czechy i Węgry. Rzecz bardzo ważna – za pomoc udzieloną Austrii, Polska nie otrzymała nic! A mógł Zygmunt III starać się o przyłączenie Śląska do Polski. W zamian za tę pomoc Zygmunt III ściągnął na Polskę gniew sułtana – tradycyjnego wroga Austrii i wyprawę wojsk tureckich na Polskę.
Sułtan, który obserwował zamieszanie w Europie Środkowej – bunt Czechów i Węgrów przeciw Austrii, postanowił wkroczyć do akcji. Wojska tureckie rozważały problem – uderzenia na Austrię, szykującą się przeciw Czechom, lub na Polskę. Wobec kolejnego śmiertelnego zagrożenia Austrii, dyplomaci austriaccy zręcznie pokierowali polską dyplomacją, nakazując bohaterowi spod Kłuszyna w 1610 r., hetmanowi Stefanowi Żółkiewskiemu, prewencyjne wkroczenie do Mołdawii. Hetman zamierzał początkowo stanąć nad Dniestrem, bronić się nad rzeką i kontratakować w czasie ewentualnej przeprawy Turków. Dał się jednak wciągnąć w ryzykowną wyprawę do Mołdawii, która w XVI wieku była krainą ścierania się wpływów polsko-tureckich. W czasie odwrotu spod Cecory, kiedy część wojsk polskich uciekła przed przeważającymi siłami wroga, stary, 73-letni hetman Żółkiewski zginął na polu bitwy (7 X 1620 r.). Ironią pomocy, udzielonej Austrii przez lisowczyków był fakt, że miesiąc po klęsce Żółkiewskiego pod Cecorą, 8 listopada 1620 r., armia austriacka rozgromiła trzykrotnie słabsze siły powstańców czeskich pod Białą Górą (obecnie dzielnica Pragi), a lisowczycy oddali Austriakom kolejny raz swe usługi, wspierając w bitwie wojska cesarskie.
Klęska wybitnego wodza pod Cecorą rozzuchwaliła sułtana Osmana II, który postanowił uderzyć siłami swojej około stu-dwudziestotysięcznej armii na Polskę. Rzeczpospolita, w niecały rok po tragedii mołdawskiej Żółkiewskiego stanęła przed zadaniem obrony całości i niepodległości państwa. Państwo, które w 1605 r. zniszczyło armię szwedzką pod Kircholmem, a w 1610 r. rozgromiło armię rosyjską pod Kłuszynem, stanęło w obliczu niespotykanej dotychczas liczebnie inwazji wroga. Historycy różnie podają liczebność wojsk. Przyjmuje się, że wojska Rzeczypospolitej liczyły około 65 tysięcy, w tym 35 tysięcy wojsk polsko-litewskich i 30 tysięcy Kozaków. Liczebność wojsk turecko-tatarskich szacuje się na 100-150 tysięcy. Wobec tak poważnego zagrożenia, w całej Polsce ogłoszono apel o modlitewne wsparcie wojsk walczących z Turkami, a papież w tym czasie nazwał Polskę „Przedmurzem Chrześcijaństwa” (Antemurale Christianitatis).
Wojna z Turcją w 1621 r. zasługuje na uwagę z wielu powodów. Był to najlepszy w historii Rzeczypospolitej przykład militarnego współdziałania wojsk polskich, litewskich i kozackich w walce z wrogiem zewnętrznym, różniącym się religią i kulturą. Heroizm i determinacja Polaków i Kozaków, walczących ramię w ramię z wrogiem, nie miały nigdy potem w historii tak godnego naśladownictwa. Ponieważ warunkiem udziału Kozaków w wojnie z Turkami było prowadzenie walki poza terenem Rzeczypospolitej, wojska polskie zajęły pobliski zamek Chocim nad Dniestrem, znajdujący się już na terenie Mołdawii. Zaczęto sypać okopy, zaopatrywać obóz w żywność i amunicję. Spośród licznej armii polsko-litewsko-kozackiej należy wymienić 4 postacie: wódz naczelny – hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz, legendarny bohater spod Kircholmu, królewicz – Władysław Waza, regimentarz wojsk koronnych – Stanisław Lubomirski i wódz kozacki – Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny. Rola każdej z tych postaci była nieoceniona: królewicz, który nie dowodził osobiście armią, miał duży wpływ na morale i dyscyplinę w armii.
Bitwa rozpoczęła się 2 września 1621 r. Wodzem tureckiej armii był młody, niedoświadczony sułtan Osman II (w czasie bitwy liczył dopiero 17 lat). Po pierwszym, odpartym z dużym powodzeniem szturmie janczarów, zachęcony tym sukcesem hetman Chodkiewicz planował stoczenie jednej walnej bitwy w polu, która szybko rozstrzygnęłaby losy wojny. Ten plan został jednak odrzucony ze względu na zbyt duże ryzyko akcji i brak rezerwowej armii, zdolnej do powstrzymania wroga po ewentualnej klęsce w polu. Rozpoczęła się więc obrona twierdzy. Każdy dzień zapisał się dramatycznie. 4 września Turcy usypali w nocy szańce, skąd przez cały dzień ostrzeliwali polski obóz, ale wieczorem Kozacy i lisowczycy zorganizowali kontratak, zdobywając tureckie szańce i niszcząc ich armaty. W ciągu następnych dni Tatarzy pustoszyli okolice, odcinając oblężonym dostawy zaopatrzenia. 7 września janczarzy przystąpili do szturmu i wdarli się na polskie szańce, ale atak husarii, dowodzonej osobiście przez hetmana zmusił Turków do panicznej ucieczki.
Jednak sytuacja oblężonych stawała się z dnia na dzień coraz trudniejsza. W obozie zaczął się głód i choroby. Dowództwo przyznało, że plan Chodkiewicza stoczenia walnej bitwy był najrozsądniejszym rozwiązaniem. Akcję uderzenia na obóz turecki zaplanowano na noc z 12/13 września, ale przed planowanym atakiem przeszła gwałtowna ulewa, więc akcję trzeba było odwołać.
Głód i niedostatek cierpiała też armia turecka. Pozbawiony autorytetu Osman II został wsparty przez namiestnika sułtańskiego Karakasza, który 15 września zarządził wielki szturm na polski obóz. Polska artyleria wyrządzała atakującym Turkom wielkie szkody, a od jednej z kul zginął sam dowódca, po czym tureccy żołnierze rzucili się do ucieczki. By pogrążyć ich morale, Kozacy przez kilka kolejnych nocy urządzali tzw. wycieczki – wpadali do obozu tureckiego, dręcząc śpiących Turków swoimi atakami. Szczególną zmorą dla Turków był ataman kozacki Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny, nazywany z powodu siwej brody ‘białym lisem”. Ten wielki kozacki przyjaciel Polaków, wyprawiający się wcześniej z królewiczem Władysławem na Moskwę, w czasie jednej z potyczek został ranny i zmarł na skutek ran kilka miesięcy później. Same wycieczki nie zmieniały jednak zasadniczo sytuacji oblężonych.
24 września zmarł w polskim obozie wódz naczelny armii, hetman Jan Karol Chodkiewicz. Tuż przed samą śmiercią wskazał buławą w obecności królewicza na regimentarza koronnego Stanisława Lubomirskiego jako wodza naczelnego. Mimo zaleceń, by informację o śmierci komendanta obozu utrzymać w ścisłej tajemnicy, wieść ta szybko dostała się do obozu wroga. W następnych dniach Turcy zarządzili zmasowane ataki na polski obóz. Wszystkie tureckie ataki zostały odparte, ale sytuacja oblężonych stawała się dramatyczna. Oblężonym groził głód. Zjedzono konie, psy i koty, a w obozie pozostała tylko jedna beczka prochu.
Na szczęście dla Polaków, sytuacja Turków też była dramatyczna. W walkach z wojskami Rzeczypospolitej oraz na skutek chorób zmarło ponad 40 tysięcy Turków i 2 tysiące Tatarów (armia oblężonych straciła prawie 15 tysięcy żołnierzy). Na dodatek zbliżała się szybko zima, a armia turecka miała bardzo długą drogę przez Karpaty i Bałkany, co w warunkach zimowych mogłoby być dla niej problemem. Rokowania z obu stron doprowadziły do zawarcia pokoju, który teoretycznie był honorowy dla obu stron, gdyż Turcja zachowywała kontrolę nad Mołdawią, a Polacy oddawali Turcji Chocim, ale w rzeczywistości ten pokój był dla Polski zwycięski. Pół roku po zawarciu pokoju, młody sułtan, mszcząc się na janczarach za niesławny odwrót spod Chocimia, sprowokował ich bunt, w wyniku którego został zabity.
Chocim ustabilizował więc na następne pół wieku granicę między Polską i Turcją na Dniestrze. Zdarzały się w następnych latach mniejsze najazdy tureckie i tatarskie, ale były one skutecznie odpierane przez wojska polskie i kozackie. Ale bitwa chocimska stała się też epizodycznym frontem, trwającej w tym czasie Wojny Trzydziestoletniej. Na słabo bronione w tym czasie Inflanty najechał wybitny wódz szwedzki Gustaw Adolf, zabierając Polsce północną część tej krainy – z Rygą, aż po Dźwinę, a następnie uderzył na Pomorze Gdańskie. Ponieważ protestancka Szwecja zaangażowała się w wojnie przeciw katolickiej Austrii i katolickiej Polsce, wojna z Polską jest uważana za jeden z frontów wojny religijnej w Europie, nazwanej później Wojną Trzydziestoletnią. Takie zbierała Polska baty od Turcji (Cecora) i Szwecji (Inflanty) za pomoc udzieloną Austrii przez lisowczyków.
Rzecz ciekawa – historia się dziwnie splata. 52 lata później, rok po upadku Kamieńca Podolskiego, Chocim, broniony przez 35 tysięcy wojsk tureckich, został zdobyty w ciągu 2 dni przez wojska polsko-litewskie liczące 30 tysięcy. (25 tys. polskich i 5 tys., litewskich). W bitwie tej zginęło kilkanaście tysięcy Turków, a reszta dostała się do niewoli. Data zwycięskiej bitwy – to akurat 11 listopada 1673 r. Sobieski – prawnuk hetmana Żółkiewskiego, który zginął z rąk Turków i Tatarów (dokładnie – Tatarów), pomścił kolejny raz swojego przodka pod Chocimiem 53 lata później (wcześniej, w 1667 roku Sobieski stoczył zwycięską bitwę z Tatarami pod Podhajcami). Potem jeszcze wiele razy zasłynął jako pogromca Turków.
Chocim i Sobieski skojarzą się nam jeszcze z bitwą pod Parkanami (obecnie słowackie Sturovo) – 9 października 1683 r. O ile 2 dni wcześniej, 7 października, Sobieski przegrał bitwę i o mało w niej nie zginął (dokładnie w rocznicę śmierci swojego pradziadka pod Cecorą), to 2 dni później, mając około 30 tysięcy wojska, rozgromił 36-tysięczną armię turecką Kary Mehmeda Paszy. W bitwie tej zginęło około 500 polskich żołnierzy i ponad 10 tysięcy Turków. Po tej bitwie wojsko polskie przeprawiło się przez Dunaj do pierwszej stolicy Węgier – Ostrzyhomia (Estergom), gdzie na ruinach katedry św. Wojciecha zastała odprawiona msza święta dziękczynna, a wojsko polskie i obecni tam Węgrzy zaśpiewali łaciński hymn „Te Deum”.
Ze wszystkich sukcesów militarnych Sobieski najbardziej cenił sobie właśnie Chocim i Parkany (akurat nie Wiedeń, gdzie armia turecka się rozpierzchła, ale się później pozbierała). Dzień 9 października symbolizuje zakończenie pierwszej bitwy pod Chocimiem, z dalszej perspektywy – wygranej przez Polaków i zwycięstwo Sobieskiego pod Parkanami. Oba wydarzenia łączy data, a oba miejsca – wódz Sobieski, który po bitwie pod Chocimiem został wybrany na króla Polski.
W dniu 9 października świętujmy skuteczną obronę „Antemurale Christianitatis” przed inwazją turecką, a w dniu Niepodległości, 11 Listopada – przypomnijmy sobie również o zwycięskiej bitwie Sobieskiego pod Chocimiem, która zmyła hańbę traktatu w Buczaczu po upadku Kamieńca Podolskiego.
Doceńmy waleczność Polaków i geniusz militarny polskich dowódców, wygrywających większość walk z wielokrotnie silniejszymi przeciwnikami – Szwedami, Moskalami, Tatarami, Turkami i Kozakami. Nie żyjemy w czasach zaborów, więc idea Sienkiewicza „ku pokrzepieniu serc” nie jest dla nas aż tak konieczna. Będąc bardziej krytyczni wobec naszych przodków, nie zapominajmy jednak o wielkiej ofiarności tych, którzy przez prawie cały XVII wiek walczyli z wrogami Rzeczypospolitej.
Wojciech Górski

LikeShow

Piławce i Beresteczko – „ku poruszeniu umysłów”

23 września przypada dzień jednej z bardziej haniebnych w naszej historii bitew – ucieczki wojsk polskich spod Piławiec. Możemy się chełpić Beresteczkiem, czytać i oglądać Sienkiewiczowską „Trylogię” – „ku pokrzepieniu serc”, możemy sami też pisać własne artykuły w celu poprawienia sobie samopoczucia – ale nie zmienia to faktu, że Piławce, a później zmarnowane Beresteczko, przesądziły o losach Polski, Ukrainy, Rosji i tej części Europy.
Zdumiewające jest, że tradycja, pogłębiona i utrwalona przez Sienkiewicza, tworzy stereotypy, którym ulegają nawet profesjonalni historycy.
Jednym z mitów jest opinia o geniuszu politycznym kanclerza Jerzego Ossolińskiego, który wobec starości i choroby prymasa Macieja Łubieńskiego, faktycznie pełnił rolę „innterrexa” po śmierci króla Władysława IV. Może pełnił tę rolę oficjalnie, bo „za sznurki pociągała” chorobliwie ambitna wdowa Ludwika Maria, która dbała przede wszystkim o własne interesy. Dla niej Ossoliński był tylko narzędziem do celu – panowania w Rzeczypospolitej. Do tego celu należało przekonać nieudolnego Jana Kazimierza, by zechciał poślubić wdowę po przyrodnim bracie i zostać królem Polski. Cel nie był dla królowej abstrakcyjny, ponieważ Jan Kazimierz osiem lat wcześniej był w Paryżu jej kochankiem, zanim kilka lat później poślubiła Władysława IV.
Głównym kontrkandydatem Jana Kazimierza do polskiej korony był jego rodzony młodszy brat Karol Ferdynand, ówczesny biskup płocki (bez święceń kapłańskich), opowiadający się za zdecydowaną rozprawą z Kozakami, osobiście znany ze skąpstwa, a więc – z gospodarności. Królewicz Karol, mimo iż nie znał się osobiście na wojnie, był człowiekiem o wiele bardziej pragmatycznym od swojego starszego brata.
Do misternego planu – przedłużenia swojej roli królowej, Ludwika Maria posłużyła się głównie dwoma ludźmi: kanclerzem Jerzym Ossolińskim i krajczym (pełniącym rolę honorowego urzędu dworskiego) Hieronimem Radziejowskim, który później odegra zgubną dla Polski rolę, jako „pierwsza kanalia Rzeczypospolitej” (i chronologicznie, i chyba – pod względem ilości wyrządzonego zła).
Kanclerz, wykonując instrukcje królowej wdowy miał nie dopuścić do zwycięstwa zwolenników twardej i szybkiej rozprawy z Kozakami. Ponieważ Chmielnicki wypowiedział się jako zwolennik Jana Kazimierza, należało wzmocnić siłę kozaczyzny i doprowadzić do kolejnej taktycznej klęski Polaków po Żółtych Wodach i Korsuniu. Ponieważ pod Korsuniem obaj hetmani koronni dostali się do niewoli, pozostali jeszcze hetmani litewscy: stary, schorowany i bezczynny hetman wielki Janusz Kiszka oraz hetman polny Janusz Radziwiłł.
Janusz Radziwiłł był wybitnym wodzem, odnoszącym wiele imponujących zwycięstw, toteż ewentualna wygrana hetmana mogłaby przeszkodzić nieudolnemu Janowi Kazimierzowi w elekcji, gdyby szlachta do polskiej korony zgłosiła właśnie litewskiego księcia. Książę trzymał żelazną dyscyplinę w armii, surowo karał samowolę i dezercję, budził postrach wśród wrogów oraz respekt wśród własnych żołnierzy i poddanych.
Utarł się pogląd, że gdyby wodzem armii był po korsuńskiej klęsce Jeremi Wiśniowiecki, losy walki z Kozakami potoczyłyby się bardziej pomyślnie dla Polski. Niewątpliwie, książę Jeremi Wiśniowiecki był wspaniałym dowódcą, opromienionym świeżą, zwycięską bitwą pod Konstantynowem, ale próżno było szukać innego wodza niż Radziwiłł, mogącego bez większego wysiłku wziąć w karby rozwarcholoną szlachtę z pospolitego ruszenia. Na nieszczęście dla Rzeczypospolitej, o wyborze wodza naczelnego decydował oficjalnie kanclerz koronny, Jerzy Ossoliński, wybijający się do magnackiej elity, mający osobiste kompleksy rodowe wobec starych rodów książęcych, wywodzących się od Ruryka i Gedymina. Możemy przypuszczać, że nieoficjalnie o wyborze wodza decydowała królowa Ludwika Maria, która w ten sposób rozgrywała swoją osobistą walkę o koronę. Był w tym więc i interes kanclerza, który nie chciał umacniać pozycji starych rodów, i królowej – wdowy Ludwiki Marii, otaczającej się posłusznymi jej ludźmi, a nie hardymi książętami, szanującymi swoje zdanie i powagę własnych rodów.
Zamiast więc powierzyć dowództwo armii Radziwiłłowi lub Wiśniowieckiemu, kanclerz na dowódców armii wyznaczył trzech nieudolnych regimentarzy: Dominika Zasławskiego-Ostrogskiego – sybarytę, lenia, wyjątkowego głupka i pyszałka, Mikołaja Ostroroga – człowieka oczytanego, ale nie mającego zupełnie pojęcia o sztuce wojny i 28-letniego Aleksandra Koniecpolskiego, nie mającego żadnego doświadczenia w dowodzeniu armią. Ci trzej pseudo-dowódcy zostali nazwani pogardliwie przez Chmielnickiego „pierzyną, łaciną i dzieciną”. Do pełnego absurdu, trzem regimentarzom wyznaczono 35 komisarzy – kolegium doradcze, w którym znaleźli się ludzie nie znający się zupełnie na sztuce wojny. Nie ma chyba w tysiącletniej historii Polski bardziej haniebnej wyprawy wojennej. Dowódcy przywlekli się na pole bitwy z taborami, pełnymi bogactw, kosztowności, armia piła dzień w dzień, żołnierze z pospolitego ruszenia głośno rozważali problem – jak to będzie, kiedy zabiją ruskich chłopów, to kto będzie im odrabiał pańszczyznę w ich latyfundiach na Ukrainie? Ci, co najgłośniej odgrażali się Kozakom, później jako pierwsi rejterowali z pola bitwy.
Dominik Zasławski wydał wielką ucztę dla całej armii na cześć przybycia do obozu Jeremiego Wiśniowieckiego, który w lipcu odniósł zwycięstwo nad Kozakami pod Konstantynowem. Koszty uczty przewyższały roczne dochody średnio uposażonego szlachcica. Siły wojsk Rzeczypospolitej nie były skonfrontowane liczebnie z siłami przeciwnika, ale w pierwszej połowie XVII wieku Polacy i Litwini stoczyli dziesiątki bitew, gromiąc wielokrotnie silniejszego przeciwnika, więc źródłem sukcesu mógł być talent dowódcy i dyscyplina w realizacji założeń strategiczno-taktycznych wodza. Tym razem mogło być zupełnie podobnie, gdyby dowództwo było powierzone właściwemu dowódcy. Okazało się później, że wojska Rzeczypospolitej w Piławcach, w stosunku do prawie każdej konfrontacji z Kozakami, były tym razem większe niż połączone siły kozacko-tatarskie (30 tysięcy wobec 25 tysięcy). Trudno jednak wygrać bitwę, jeśli nie ma wodza naczelnego, nie ma jednej wizji i strategii walki. Po pierwszym dniu walki, kiedy doszło do rozpoznania sił, późnym wieczorem ktoś rzucił hasło, że regimentarze (czyli dowódcy) uciekli z pola bitwy. Zaczęła się paniczna ucieczka, mimo że wojsk polskich nikt nie gonił. Według relacji wielu uczestników tego zdarzenia, osobą która posiała panikę w wojsku polskim był Hieronim Radziejowski, później oficjalnie bliski zaufany królowej (który został prawdopodobnie skaptowany do jej obozu długo wcześniej). Ciekawe, czyje tajne instrukcje wykonywał Radziejowski, prowokując ucieczkę z pola bitwy. Czyżby w ten sposób torował drogę do tronu swojej protektorce? Trudno znaleźć w historii Polski większą kanalię, człowieka tak przewrotnego, wiarołomnego i dwulicowego. Jeśli królowa otaczała się tak zakłamanymi dworakami, to świadczy jak najgorzej o jej metodach rządzenia.
Czyje rozkazy i polecenia wykonywał w Piławcach Radziejowski – tego oficjalnie nie wiemy. Pozostają wśród jego mocodawców królowa Ludwika Maria i Chmielnicki. Ale – czy w tym czasie Chmielnicki mógł mieć bezpośredni wpływ na Radziejowskiego?
Jak zachował się później inspirator rejterady? – w swoim stylu! Winni, w celu odwrócenia od siebie uwagi, stają się prokuratorami i szukają winnych wśród innych. Radziejowski szybko związał się z Wiśniowieckim, winę za klęskę piławiecką zwalił na Zasławskiego, żądając w sejmie ukarania go za haniebną klęskę. Ponieważ odpowiedzialność za mianowanie Zasławskiego regimentarzem spadła na kanclerza, sprawa zaczęła się rozmywać. Ale Radziejowski, doskonały demagog, zdobywał tymi hasłami posłuch wśród tłumu szlachty, szczególnie mazowieckiej. Był więc mocno gardłującym posłem, oskarżającym innych za klęskę. Po haniebnej ucieczce spod Piławiec Radziejowski wykazywał swą gorliwą aktywność w sprawach walki z Kozakami, …zbierając we Lwowie bez pokwitowania fundusze na dozbrojenie polskiej armii, okradając mieszczan, zwłaszcza Ormian. Nad Radziejowskim zaczęły się zbierać „czarne chmury”. Sąd sejmowy domagał się ukarania krajczego za posianie paniki i dezercji z pola bitwy, ale przede wszystkim – za malwersacje finansowe we Lwowie. Radziejowskiego z opresji uratowała królowa.
Dla nowej pary królewskiej szybko nadarzyła się okazja do nowych nominacji. W grudniu 1649 r. zmarł w wieku 50 lat marszałek nadworny koronny, magnat Adam Kazanowski, mający wspaniały pałac w Warszawie. Po nim funkcję marszałka dworu otrzymał przedstawiciel potężnego rodu magnackiego, Jerzy Lubomirski, ale od pary królewskiej dwa razy więcej otrzymał Hieronim Radziejowski, człowiek którego ścigało prawo za nadużycia finansowe. Dwór pokierował 30-letnią wdową, Elżbietą Słuszczanką-Kazanowską, by po śmierci męża wyszła ponownie właśnie za Radziejowskiego. W zamian za to – nowy małżonek miał otrzymać po zmarłym mężu dochodowe starostwa, a więc dawna fortuna Kazanowskich nie uległaby pomniejszeniu. Z grona trzech kandydatów, Elżbieta wybrała Radziejowskiego, odrzucając m.in. Jerzego Lubomirskiego, który podobnie jak Radziejowski był w tym czasie wdowcem.
Po ponownym osadzeniu się na tronie, Ludwika Maria szybko okazała „wdzięczność” J. Ossolińskiemu, człowiekowi który pomógł jej zostać dalej królową. Ambitny kanclerz, który swoją mitomanią przyczynił się do wybuchu powstania Chmielnickiego, a później w sposób wyrafinowany doprowadził do hańby pod Piławcami, popadł w niełaskę i sejmu i dworu. Przeliczył się, spodziewając się że będzie mógł osobiście lub wspólnie z królową rządzić w imieniu nieudolnego króla. Osobą, która akurat rozdawała karty z nominacjami królewskimi i miała więcej do powiedzenia w sprawach polityki, była właśnie Ludwika Maria. Będąca w cieniu poprzedniego małżonka Władysława IV, który nie dopuszczał jej do władzy, a być może też sama taktycznie przyczajona, wyczekująca swej okazji, nie ujawniając wcześniej publicznie swojej żądzy władzy, już jako żona drugiego króla, osobiście pokierowała polską polityką wewnętrzną. „Murzyn (Ossoliński) zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Na Ossolińskiego spadały gromy za Piławce, a jego dalsze mrzonki o skierowaniu Kozaków przeciw sułtanowi były w tym czasie jeszcze bardziej irracjonalne, niż za Władysława IV – nie tylko rozdrażniały szlachtę, ale budziły też śmiech samego Chmielnickiego. Kanclerz, odtrącony przez parę królewską od steru władzy, popadł w chorobę – nabawił się puchliny nóg. Zgryziony kłopotami i być może – własnym sumieniem, popadł w nałóg alkoholowy i pił – dni i noce. Zmarł 9 sierpnia 1650 r. w wieku 55 lat. Tak skończył mitoman, który wraz ze swoim mocodawcą Władysławem IV „śnił o potędze” – zdobyciu Stambułu. Tak kończył karierę człowiek, którego koń kilkanaście lat wcześniej „zgubił” w Rzymie „złotą” (pozłacaną) podkowę.
Po śmierci Jerzego Ossolińskiego urząd kanclerza objął Andrzej Leszczyński, zwalniając swój dotychczasowy urząd podkanclerzego. Przy tej okazji, królowa prawdopodobnie podsunęła Radziejowskiemu pomysł, by w sposób ostentacyjny „kupił” sobie u króla godność podkanclerzego. Jawne kupienie urzędu – z wyliczeniem przez współczesnych wszystkich darów, przekazanych przez Radziejowskiego królowi oraz dokonanie wpłaty 60 tys. zł do kasy dworu odniosło pożądane dla królowej skutki – skłóciło magnatów, zirytowanych nowym, niedopuszczalnym dotąd stylem sprawowania władzy, zasiliło osobisty skarbiec dworu królewskiego, stworzyło precedens, dając pozostałym przykładną „lekcję wychowania obywatelskiego” – wskazując im „właściwą” dla nich drogę do kariery, a przede wszystkim – przykrywając rzeczywiste powody forsowania kariery politycznej łajdaka, który powinien być sądzony za malwersacje we Lwowie. A więc – obok małżeństwa z bogatą wdową Kazanowską, wprowadzającą Hieronima do salonów arystokracji, dwulicowego dworaka królowej spotkał kolejny zaszczyt – urząd podkanclerzego, który otwierał przed dawnym krajczym perspektywę objęcia urzędu kanclerza (rzeczywiście, kilka lat później urząd kanclerza się zwolnił, w związku z powołaniem kanclerza na prymasa, ale w tym już czasie Radziejowski przestał pełnić funkcję kanclerza, pogrążony osobiście przez króla, który mścił się za jego zniewagę w obozie pod Beresteczkiem).
Historycy wielokrotnie opisywali aferę, jaka się rozegrała w trójkącie: król – Elżbieta Słuszczanka-Kazanowska-Radziejowska (nazywana dalej Słuszczanką) – Hieronim Radziejowski. Nie wiadomo na sto procent, czy rzeczywiście doszło do romansu między Słuszczanką, a królem. Znając liczne skłonności króla do romansów z białogłowami (m.in. z panną Schönfeld, kiedy w czasie nieudanej nocnej schadzki w przebraniu król został pobity jako intruz przez dworskich gwardzistów), pogłoska o romansie króla ze Słuszczanką stawała się zupełnie wiarygodna. A może Słuszczanka była specjalnie podstawiona, by skompromitować do reszty i tak nieudolnego króla? Ludwika Maria znana była jako hazardzistka, podejmującą często ryzykowne i źle obliczone decyzje. Czyżby królowa dalekosiężnie chciała odsunąć Jana Kazimierza od władzy i rządzić bezpośrednio sama, a nie za pośrednictwem męża? Wydaje się bardzo dziwne, że Radziejowski zabrał ze sobą na wojnę poślubioną rok wcześniej żonę – jaką więc miała ona pełnić rolę w wojskowym obozie? W Sokalu, w drodze do Beresteczka doszło do awantury między małżonkami, po czym Słuszczanka z wielkim hukiem opuściła obóz i wróciła do Warszawy. Bezpośrednio po tym zdarzeniu w ręce króla wpadła tajna korespondencja Radziejowskiego do królowej, opisującego fatalne dowodzenie armią przez króla, podważającego kompetencje króla do sprawowania funkcji wodza naczelnego oraz opisującego fakt zdrady małżeńskiej króla ze Słuszczanką. Rzecz ciekawa – NIKT Z HISTORYKÓW DO TEJ PORY NIE ANALIZOWAŁ OKOLICZNOŚCI PRZEJĘCIA PRZEZ KRÓLA POUFNEJ KORESPONDENCJI. JAK MOGŁO DO TEGO DOJŚĆ? PRZYPADEK? – SKĄDŻE ZNOWU!!! OTÓŻ WYOBRAŹMY SOBIE – RADZIEJOWSKI PISZE POUFNY LIST DO KRÓLOWEJ (JAK ŚMIAŁ SZLACHCIC KORESPONDOWAĆ POUFNIE Z ŻONĄ KRÓLA?), KTOŚ POWIADAMIA KRÓLA O TEJ KORESPONDENCJI, KTÓRA ZOSTAJE PRZEJĘTA I PUBLICZNIE ODCZYTANA PRZED BITWĄ. PROWOKACJA? – JAK NAJBARDZIEJ!!! A WIĘC – SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW ODNOSI SIĘ RÓWNIEŻ DO TAMTYCH CZASÓW!
Zadaniem Radziejowskiego było skompromitowanie króla jako wodza naczelnego tuż przed bitwą, by dowódcy utracili do niego zaufanie, a sam król, ośmieszony tym faktem, trawiony własnymi zgryzotami i rozbity psychicznie, nie miał siły do pokonania wroga. Na szczęście – udało się królowi przezwyciężyć kryzys władzy i przekonać dowódców do swojej koncepcji rozegrania bitwy. A na sztuce wojennej król się znał, bo razem z lisowczykami tłukł się na polach bitewnych w czasie wojny trzydziestoletniej na zachodzie Europy.
Niestety, kolejnym echem konfliktu Radziejowskiego z królem, było oskarżenie króla o nieudolne poprowadzenie bitwy, w której udało się uciec Chmielnickiemu (został porwany przez Tatarów trzeciego dnia bitwy). Nigdy wcześniej w historii armia polska nie wyrżnęła w bitwie tyle nieprzyjacielskiego wojska – ponad trzydzieści tysięcy trupów kozackich, a tu Radziejowski oskarża króla o nieudolne prowadzenie bitwy! Mało tego – NA ZNAK OBURZENIA PRZECIW NIEUDOLNEMU PROWADZENIU BITWY PRZEZ KRÓLA, RADZIEJOWSKI PODBURZA ŻOŁNIERZY POSPOLITEGO RUSZENIA, BY OPUŚCILI OBÓZ I WRÓCILI DO DOMÓW! A ponieważ żniwa były w pełni, trzeba było doglądać zboża w swoich folwarkach. „…Zwyciężyć i spocząć na laurach – to klęska” (J. Piłsudski).
Beresteczko było wielką klęską militarną Kozaków, ale było jeszcze większą klęską polityczną Polaków. Echem tej zmarnowanej bitwy była jesienna kampania pod Białą Cerkwią. Kiedy hetman litewski, książę Janusz Radziwiłł, szczerze nie cierpiący nieudolnego Jana Kazimierza, pobił wojska kozackie pod Łojowem (było to drugie zwycięstwo pod tą miejscowością nad Kozakami, po bitwie w 1649 r. – oba w bardzo imponującym stylu), pod Białą Cerkwią do pełnego sukcesu zabrakło Radziwiłłowi wsparcia ze strony armii koronnej, która nie podjęła walki. Kiedy zirytowany książę zapytał hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Potockiego, nadużywającego alkoholu, (zmarłego miesiąc później), dlaczego nie włączył się do bitwy, usłyszał odpowiedź – my nie przyjechaliśmy walczyć, tylko pertraktować z Kozakami.
CZYJE WIĘC INSTRUKCJE WYKONYWAŁ POD BIAŁĄ CERKWIĄ HETMAN MIKOŁAJ POTOCKI? Czy w tym przypadku chodziło o pomniejszenie zasług Radziwiłła i utarcie mu nosa przez nienawidzący go dwór w osobach pary królewskiej? Hetman, odmalowany później przez Sienkiewicza jako synonim zdrajcy (cyt.): „zdrajca! zdrajca! po trzykroć zdrajca!”, „Judasz Iskariota”, został później najprawdopodobniej otruty w swoim zamku w Tykocinie w wieku 43 lat (w filmie Hoffmana grał go stary aktor Hańcza) – za dużo w tych czasach było nagłych śmierci (młodziutki królewicz, pasierb królowej Zygmunt Kazimierz – 7 lat, Wiśniowiecki 38 lat, itp.). Czyżby to była kolejna „tajna broń królowej” – pozbywanie się niewygodnych ludzi i wpływowych polityków? Lubomirski kilka razy uniknął zamachu, a zmarł we Wrocławiu też nie tak staro – w wieku 51 lat. Nikt nie robił sekcji zwłok, ale i o Wiśniowieckim i o Radziwille i o Lubomirskim krążyły plotki bezpośrednio po ich śmierci, że zostali otruci.
Kończąc – należy zadać pytanie – w czyim interesie było doprowadzenie do katastrofy pod Piławcami, oraz zmarnowania sukcesów pod Beresteczkiem i Białą Cerkwią? O ile w sprawie Piławiec możemy przypuszczać, że ewentualna klęska wojsk polskich miała utorować drogę Janowi Kazimierzowi do tronu, a w konsekwencji – umożliwić rzeczywiste panowanie Ludwiki Marii na tronie polskim, to trudno zrozumieć motywy mocodawców Radziejowskiego w 1651 r. Jeśli oprócz Chmielnickiego mógł to być ktoś z Polaków (a raczej … z Francuzów), to zaskakująca jest skala igrania losem państwa w celu osiągania swoich osobistych celów.
Skutkiem zmarnowanego zwycięstwa pod Beresteczkiem i spartaczonej kampanii pod Białą Cerkwią w 1651 r. była katastrofa wojsk polskich pod Batohem. 2 czerwca 1652 r. 6-tysięczny korpus wojsk polskich, dowodzony przez nieudolnego hetmana Marcina Kalinowskiego, nie umiejącego na dodatek utrzymać dyscypliny w armii, wpadł w zasadzkę, zgotowaną przez wojska Chmielnickiego. Wszystkich jeńców (około 5-6 tysięcy) Chmielnicki kazał wyrżnąć, mszcząc się za klęskę pod Beresteczkiem, komentując ten fakt: „zdechły pies nie kąsa”. Tylko nieliczni z Czarnieckim i Krzysztofem Grodzickim uratowali się z tej rzezi.
Chmielnicki po tej zbrodni w Batohu nie mógł już liczyć na rokowania z władzami Rzeczypospolitej. Czarniecki, uratowany z pogromu, popadł w obłęd – kierował karną ekspedycją na Bracławszczyznę, wycinając w pień ludność ruską – bez względu na płeć i wiek, Chmielnicki w styczniu 1654 r. w Perejasławiu złożył przysięgę wierności carowi Aleksemu, związał się z Rosją, sprowadzając na Rzeczpospolitą najazd moskiewsko-kozacki. Wojska najeźdźców zniszczyły i spaliły Wilno, mordując jego mieszkańców, doszły aż do Wisły okradając mieszkańców Lublina, Puław i Kazimierza Dolnego. Równocześnie z najazdem moskiewskim nastąpił najazd wojsk szwedzkich, zwany „potopem”, którego skutkiem były straszliwe zniszczenia kraju, nie znającego wojny od pod ponad trzystu lat, wystąpienie Prus przeciw Polsce, niszczycielski najazd Rakoczego na Małopolskę i Podlasie, utrata Smoleńska i Ukrainy Zadnieprzańskiej, ostateczna utrata Inflant aż po rzekę Dźwinę (z wyjątkiem niewielkiego fragmentu tzw. Inflant Polskich z Dyneburgiem), uniezależnienie się Prus od Polski.
Taki był bilans niefrasobliwej (czy też zamierzonej) polityki dworu królewskiego wobec Kozaków. Nie analizuję szczegółowo zgubnej roli Radziejowskiego w czasie „potopu”, bezmyślnej polityki Jana Kazimierza wobec Szwecji, prowokującego najazd króla Szwecji na Polskę. To wszystko jest nieprawdopodobne, by w ciągu kilkunastu lat państwo, które u władców europejskich wcześniej budziło szacunek i respekt, stoczyło się do roli przedmiotu w polityce mocarstw europejskich. Wizerunek państwa na krótko poprawiła wiktoria wiedeńska, ale już wcześniej rozejm andruszowski w 1667 r. zmienił na trwałe układ sił w tej części Europy. Na wschodzie wyrosła potęga Moskwy, a Polska rozdarta wewnętrznymi konfliktami, podsycanymi przez obce dwory, staczała się w dół, aż przestała zupełnie istnieć w końcu XVIII wieku.
W ocenie tej całej tragedii połowy XVII wieku, przez trzysta pięćdziesiąt lat dominuje dworska propaganda, ukształtowana przez Ludwikę Marię, a utrwalona przez Sienkiewicza w „Potopie”. Jak długo jeszcze polscy historycy będą oszczędzać Jana Kazimierza, a osądzać bezwzględnie Jerzego Lubomirskiego, który został sprowokowany do rokoszu? Jak długo dworski człowiek, Czarniecki, wielokrotnie okradający swoich żołnierzy z żołdu, uwalniający jeńców rosyjskich za łapówki brane do swojej kasy, psychopata mordujący dziesiątki tysięcy bezbronnych Rusinów, bez względu na wiek i płeć, będzie w panteonie naszych bohaterów narodowych, podczas gdy inny bohater z „potopu” szwedzkiego, walk z Rakoczym i z Moskwą, jest do tej pory „odsądzany od czci i wiary”? Że Lubomirski brał jurgielt (roczną pensję) od dworu cesarskiego? A Czarnieckiemu i Sobieskiemu wolno było brać jurgielt od Ludwika XIV? Otrząśnijmy się z amoku! Ludwik XIV niczym nie różnił się w swoim egoizmie i traktowania Polski jako przedmiotu do realizacji swojej imperialnej polityki od cesarza Leopolda – nie był ani lepszy, ani gorszy. Różnica polega na tym, że jeden był Francuzem, a drugi Niemcem. Skazywać Lubomirskiego na śmierć, konfiskatę urzędów, konfiskatę majątków oraz odsądzenie od czci i wiary, tylko dlatego że nie popierał Kondeusza, było wyjątkowym nadużyciem władzy. Zaciekłość rokoszan w bitwie pod Mątwami świadczy o skali ich gniewu wobec królewskiego bezprawia.
Skala nadużyć dworu królewskiego Jana Kazimierza i jego żony Ludwiki Marii oraz działania na szkodę Polski, stosowanego bezprawia, demoralizacji szlachty, nie jest dotąd dokładnie wyliczona. Zrehabilitować Radziejowskiego, który zainicjował ucieczkę wojsk polskich pod Piławcami, zrobił dywersję w polskim obozie przed Beresteczkiem i po bitwie doprowadził do buntu pospolitego ruszenia przeciw królowi, człowieka któremu udowodniono tajną korespondencję z Chmielnickim, namawiającego go do uderzenia na Polskę wspólnie z Moskwą i Szwecją, przebywającego kilka lat na dworze szwedzkim i rozpracowującego polskie państwo dla potrzeb wrogiej armii, człowiekowi, który za swój osobisty sukces uważał nakłonienie pospolitego ruszenia pod Ujściem do poddania się Szwedom – TO SIĘ NIE MIEŚCI W GŁOWIE! Skalą absurdu władzy było osobiste staranie się króla Jana Kazimierza o uwolnienie Hieronima Radziejowskiego ze szwedzkiego więzienia (do którego trafił za nielojalność wobec króla Szwecji, prowadzącego tajną korespondencję przeciw Szwecji z dworem cesarskim). Uwolniony ex-podkanclerzy pozorując sympatię do opozycyjnego wobec dworu licznego Związku Święconego, uzyskał dzięki temu w sejmie zdjęcie infamii, po czym … był głównym autorem opracowanego wyroku na Lubomirskiego, który sprzeciwił się tak zwanej elekcji „vivente rege’ z narzuconym przez dwór francuskim Kondeuszem. Ponieważ narzucanie Polsce byłego kochanka królowej jako władcy Polski nie miało nic wspólnego z elekcją, wywołało to zdecydowany opór szlachty, którą reprezentował Jerzy Lubomirski, oskarżany przez dwór, a później przez tradycję o spowodowanie wojny domowej i zablokowanie potrzebnych reform państwa.
Zdrajca ex-podkanclerzy swojego urzędu nie odzyskał, ale po powrocie ze Szwecji został mianowany wojewodą inflanckim, otrzymał fotel senatora Rzeczypospolitej i na koniec – został wyznaczony jako poseł do Turcji, gdzie zmarł. Królowa doceniła w ten sposób człowieka, który prowadząc z nią rzekomo poufną korespondencję, skompromitował publicznie jej męża – głowę państwa i majestat władzy królewskiej, szkodząc wielokrotnie Polsce, jak nikt inny wcześniej, i chyba nikt inny później.
Czas zweryfikować wielkiego fałszerza historii, Henryka Sienkiewicza, dla którego mimo wszystko mam wielki szacunek, za to że odegrał wielką rolę w obudzeniu rycerskiego ducha i wyzwolił fantazję w narodzie stłamszonym przez zaborców po powstaniu styczniowym, w narodzie którego pierwsze pokolenie czytelników „Trylogii” wywalczyło niepodległość. Idea „ku pokrzepieniu serc” spełniła już swoją rolę.
Dworską propagandę, kultywowaną przez Sienkiewicza i miliony jego czytelników już znamy. Według rzymskiej zasady, na którą często powoływali się politycy czasów Ludwiki Marii – „audiatur et altera pars” – niech będzie (wreszcie) wysłuchana i druga strona, pozwalam sobie zaprezentować inną, bardziej prawdziwą ocenę wydarzeń, czynów i postaci połowy XVII wieku. Pozostaje więc nam realizacja idei „ku poruszeniu umysłów”.

 

13 lipca – dzień żałoby narodowej – najbardziej tragiczna data w historii Polski!

13 lipca 1666 r. – 350 lat temu doszło do największej bratobójczej bitwy w dziejach Polski – rzezi Polaków pod Mątwami (obecnie dzielnica Inowrocławia). W bitwie tej zginęło 3873 żołnierzy, z czego – ponad 3 i pół tysiąca wojsk królewskich, dowodzonych przez legendarnego później Jana Sobieskiego. Sobieski stał na czele 17 tysięcznej armii – armia rokoszan liczyła 11 tysięcy żołnierzy (są różne wersje liczebności obu armii, przy zachowaniu stałej proporcji w ich liczebności – przewadze o 1/3 wojsk królewskich). Zaciekłość rokoszan, wycinających bez pardonu rannych i poddających się dragonów królewskich, świadczyła o skali gniewu wobec ogromu zbrodni popełnionych przez dwór królewski na magnacie Jerzym Lubomirskim.
Nie żyjemy w czasach niewoli narodowej, więc czas – nie na Sienkiewiczowskie „pokrzepienie serc”, lecz na „poruszenie umysłów”, bo okazuje się, że nie tylko historia XX wieku była okrutnie fałszowana. W krypcie zamku w Nowym Wiśniczu spoczywa wielki magnat – polski bohater, walczący niezłomnie ze Szwedami, z Rakoczym, z Moskwą i Kozakami. Za te zasługi dla ojczyzny, król i królowa skonfiskowali mu majątki, odebrali wszystkie tytuły i godności, skazali na śmierć (na szczęście – zaocznie) i odsądzili od czci i wiary. Jak mógł się czuć tak osaczony człowiek, wobec tak rażącej niesprawiedliwości władzy, która zrehabilitowała zdrajców z potopu szwedzkiego, przywróciła im urzędy, a człowieka niezłomnie stojącego przy królu, oskarżyła o zdradę? Ze wszystkich postaci historycznych, Jerzy Lubomirski był pierwszym Polakiem, tak sponiewieranym za życia i jest najdłużej poniewierany po śmierci.
Ale zanim przedstawimy tragiczny finał rządów Jana Kazimierza, warto zapoznać się z sylwetką króla – nieprzeciętną pod względem osobistych doświadczeń króla, a jednocześnie postacią małą, podłą, manipulowaną przez swoją żonę, ambitną Ludwikę Marię Gonzagę.
Jan Kazimierz był synem Zygmunta III Wazy i arcyksiężnej Konstancji z rodu Habsburgów, która na polskim dworze nie mówiła po polsku, okazując pogardę do tego kraju i tego języka. Podobno młody Jan Kazimierz wyraził się kiedyś, że „lepiej spotkać psa, niż Polaka”.
Późniejszy król Polski, lukrowany przez tradycję (zwłaszcza kościelną) i przez Sienkiewicza, był w rzeczywistości jednym z gorszych królów Polski (w mojej ocenie – najgorszym obok Poniatowskiego – też potomka Giedymina).
W młodości – przyszły król wyprawiał się razem z lisowczykami przeciw wojskom protestanckim, walczącymi w wojnie trzydziestoletniej po stronie katolickiej Austrii. Później, przez swego stryja, cesarza Ferdynanda został mianowany na wicekróla Portugalii. Po drodze do Portugalii – zamieszany (a raczej wrobiony) w aferę szpiegowską przeciw Francji, aresztowany i z rozkazu kardynała Richelieu – uwięziony na 2 lata w Bastylii. (Cesarz Ferdynand nie kiwnął ani palcem, żeby go stamtąd uwolnić, choć wstawiał się za nim nawet król Anglii, Karol I). Po wyjściu z Bastylii wdał się głośny romans z Ludwiką Marią Gonzagą. Być może ten romans zadecydował, że ambitna księżna zapragnęła być królową Polski – i jako jedyna władczyni, była później żoną dwóch królów Polski.
Jan Kazimierz, po opuszczeniu Francji został mianowany kardynałem. Jednak nie przestrzegając regulaminu służby kardynalskiej – używając tytułu książęcego, został pozbawiony tej godności. Potem wstąpił do klasztoru jezuitów we Włoszech. Wystąpił z niego, na wieść o tragicznej śmierci 7-letniego bratanka Jana Zygmunta (oficjalnie – zmarł na dyzenterię – biegunkę, choć całkiem prawdopodobnie mógł być otruty przez macochę, Ludwikę Marię Gonzagę, gdy jej mąż, Władysław IV zabawiał się w Mereczu z Jadwiżką Łuszkowską).
Jan Kazimierz, po śmierci starszego, przyrodniego brata, w 1648 roku, kiedy akurat wybuchło powstanie Chmielnickiego, stanął przed szansą zdobycia tronu, do czego namawiała go jego była kochanka sprzed kilkunastu lat. Do elekcji Jana Kazimierza, Maria Ludwika Gonzaga, wraz z kanclerzem Jerzym Ossolińskim użyli zgubnych dla Polski metod walki. Kontrkandydatem Jana Kazimierza był jego młodszy brat Karol – biskup płocki, który opowiadał się za twardą rozprawą z Kozakami. By wytrącić Karolowi argumenty polityczne, Ossoliński (kanclerz w czasie bezkrólewia, mający rozległą władzę) celowo nie powierzył dowództwa Jeremiemu Wiśniowieckiemu, tylko wyznaczył trzech nieudolnych regimentarzy, których Chmielnicki z pogardą określił jako „dziecina, pierzyna i łacina” – jeden był młody i niedoświadczony (18 lat), drugi wylegiwał się długo w łóżku, a trzeci – zamiast do wojny, miał zamiłowanie do czytania książek. Wtedy doszło do haniebnej ucieczki wojsk polskich z pola bitwy pod Piławcami, po której książę Karol zrezygnował z ubiegania się o tron polski – jego koncepcja została mu wytrącona przez wyrachowanego Ossolińskiego i Marię Ludwikę.
Panowanie króla – to pasmo niepowodzeń i udręk – dla Polski, dla narodu i dla niego samego. Po wielkim efektownym zwycięstwie pod Beresteczkiem, którą dowodził osobiście król (wykazując talent militarny – doświadczenie zdobył w wojnie trzydziestoletniej), zamiast gnać Kozaków aż do Morza Czarnego, rozpuścił armię na żniwa. Beresteczko było wielką klęską militarną dla Kozaków, ale jeszcze większą klęską polityczną dla Polski („…zwyciężyć i spocząć na laurach – to klęska” – J. Piłsudski). Zamiast generalnej rozprawy z Kozakami, król wysłał korpus ekspedycyjny na Ukrainę, gdzie Stefan Czarniecki brał rewanż na ruskich chłopach za zbrodnie Kozaków na Polakach.
Skutkiem tego braku zdecydowanej polityki wobec Kozaków była wpadka korpusu wojsk polskich w zasadzkę pod Batohem 2 VI 1652 r. (m.in. na skutek braku dyscypliny w polskim wojsku). Wszystkich jeńców – ponad 6 tysięcy, kazał Chmielnicki zabić, komentując, że „zdechły pies nie kąsa”, korzystając z rad rosyjskiego posła. Kiedy Tatarzy nie chcieli się na to zgodzić, tłumacząc, że za jeńców można wziąć wielkie pieniądze, ten im sypnął trochę pieniędzy, po to żeby móc bez przeszkód wymordować polskich żołnierzy (był to tzw. pierwszy polski, „sarmacki Katyń”, a ścinanie głów jeńcom było również praktykowane przez bandytów z UPA). Z rzezi uratowało się kilku żołnierzy, m.in. Czarniecki, który znał język tatarski (inną osobą był Grodzicki – wcześniej komendant twierdzy Kudak, właściciel zamku w Jakubowicach Murowanych – obecnie Lublin).
W tym samym 1652 r. doszło do precedensu w polskim systemie ustrojowym – zerwano po raz pierwszy sejm, co później stawało się zwyczajem prawnym. Całe zło spadło na posła Sicińskiego, ale to marszałek Sejmu, Fredro przyznał mu rację. A więc – system prawno-ustrojowy Rzeczypospolitej popadł w stan inercji.
Rzeź polskich jeńców pod Batohem spowodowała, że Chmielnicki odciął sobie na zawsze możliwość pertraktacji z Polską. Toteż półtora roku później zawarł w Perejasławiu ugodę z Rosją, która spowodowała dla Polski lawinę nieszczęść i po której Polska się nie podniosła – aż do roku 1920. Armia rosyjska, na skutek zdrady, zdobyła Smoleńsk i szła dalej na zachód. W sierpniu 1655 r. przez 13 dni płonęło Wilno, a jego mieszkańcy byli mordowani przez Moskali i Kozaków (dlatego też zupełnie inaczej wygląda decyzja Janusza Radziwiłła, poddającego w Kiejdanach Litwę królowi Szwecji – lepsze lenno szwedzkie, niż rosyjskie barbarzyństwo). Ale Sienkiewicz, pisząc w warunkach carskiej cenzury, nic nie napisał o moskiewskiej rzezi Wilna, a Janusza Radziwiłła przedstawił jak synonim zdrajcy: „zdrajca!, zdrajca!, po trzykroć zdrajca!” (Rzecz ciekawa – sam Janusz Radziwiłł doczekał się od Litwinów pomnika w Kiejdanach).
Skutkiem najazdu moskiewsko-kozackiego na Polskę, było wkroczenie Szwedów do Polski, którzy sami chcieli zagarnąć dla siebie ogromny, polski łup. Na skutek nie spotykanej dotąd zdrady magnatów i szlachty (Radziejowski, Opaliński itd., – cytując dalej Sienkiewicza), wojska szwedzkie bez większego problemu zajęły prawie całą Polskę. Oparły się im tylko: Częstochowa, Gdańsk i Zamość. Król z królową uciekli na Śląsk Opolski (Luiza Maria przebywała tam półtora roku). Główny ciężar walk ze Szwedami spoczywał na barkach hetmana Jerzego Lubomirskiego, który pod nieobecność króla kierował również polityką zagraniczną, przyjmując i odprawiając poselstwa. Lubomirski wywiózł królewskie korony (regalia) do swojego zamku w Starej Lubowli na Spiszu – najdalszym krańcu Polski.
W czasie najazdu Szwedów na Polskę, przeciw niej wystąpiły również Prusy, chociaż były lennem Polski. 6 grudnia 1656 r. w Radnot w Siedmiogrodzie (niedaleko Cluj-Napoca) został podpisany traktat rozbioru Polski między Szwecją a Jerzym II Rakoczym, do którego przystąpiły również Prusy, książę litewski Bogusław Radziwiłł i Chmielnicki.
W 1657 r. z większości ziem polskich zostali wyparci Szwedzi. Rosyjska okupacja Wilna i Mińska trwała 6 lat – do 1661 r. – o czym Sienkiewicz nie wspomniał ani słowa! Ale w tym czasie wojska Lubomirskiego i Czarnieckiego zniszczyły niemal doszczętnie armię Rakoczego pod Czarnym Ostrowem – 23 lipca 1657 r., a na wieść o tym Chmielnicki z rozpaczy zapił się na śmierć i umarł 6 sierpnia – w ciągu dwóch tygodni Polska pozbyła się dwóch niebezpiecznych wrogów (Jerzy Rakoczy II mścił się za krzywdy doznane przez jego ojca Jerzego I od lisowczyków, którzy go pobili pod Humennem w 1619 r. i uratowali Wiedeń od oblężenia przez księcia Siedmiogrodu Gabora Bethlena, zmieniając zasadniczo losy wojny, nazwanej później trzydziestoletnią i wciągając Polskę w konflikt z Turcją – decyzję o wysłaniu lisowczyków podjęła królowa Konstancja, żona Zygmunta III).
W tym czasie były prowadzone negocjacje między Prusami, a Polską. Na mediatora król wyznaczył Austriaka Franza von Lisola, który rzekomo miał pomagać Polsce, a w rzeczywistości doprowadził do jej zguby. Lisola kazał w Welawie w Prusach odizolować polskich posłów od informacji z Polski i ze świata, którzy nie wiedzieli, że Rakoczy został zniszczony, a Chmielnicki sam umarł. Straszono polskich posłów groźbą silnej antypolskiej koalicji, wywierano na nich presję, by dać Prusom niepodległość, to wtedy zyskają sojusznika. Pomijając fakt, że Lisola, tak jak elektor brandenburski i jednocześnie książę pruski, byli Niemcami, cesarzowi Austrii zależało na pozyskaniu elektora do następnej elekcji cesarskiej (cesarza formalnie wybierało 7-9 elektorów – mogli wybierać różnych kandydatów z tego samego rodu Habsburgów). TRAKTAT W WELAWIE, A PÓŹNIEJ – W BYDGOSZCZY, BYŁ ZBRODNIĄ POLITYCZNĄ KRÓLA JANA KAZIMIERZA NA POLSCE!
Po wielkich zwycięstwach w 1660 r. nad armią moskiewsko-kozacką Czarnieckiego pod Połonką i Lubomirskiego pod Cudnowem, Wilno zostało z powrotem odzyskane. Bitwa pod Cudnowem (niedaleko Berdyczowa) jest uważana za wzorcowo przeprowadzoną – zarówno pod względem logistycznym, jak i militarnym. Potężny magnat, wierny królowi przez cały okres wojen ze Szwedami, będący drugą osobą w państwie, liczący niewiele ponad czterdzieści lat, wobec braku potomstwa u Jana Kazimierza, wyrastał na naturalnego następcę tronu… Ale do tego nie dopuściła królowa … i zawistni magnaci. Królowa wymyśliła elekcję „vivente rege” (za życia króla – wiedząc, że po ewentualnej śmierci męża niewiele będzie znaczyć w państwie).
Problem był nie w zasadzie wyboru króla za życia poprzednika, tylko w kandydacie – królowa wymyśliła księcia Kondeusza z Francji, na co opozycja nie chciała się zgodzić. Ambitna, lecz pozbawiona rozumu królowa, skierowała największe „działa” przeciw głównemu przeciwnikowi politycznemu – Jerzemu Lubomirskiemu, pozbawiając go wszystkich urzędów, konfiskując mu wszystkie majątki, skazując na infamię i wydając na niego wyrok śmierci (na szczęście – zaocznie). Oprócz tego – kilka razy wysyłała zamachowców na księcia. Tak potraktowano bohatera narodowego walczącego niezłomnie ze Szwedami, z Rakoczym, z Moskalami i z Kozakami! Zdrajców, którzy przeszli na stronę Szwecji król zrehabilitował, przywrócił im urzędy i godności, a bohatera – uznał za zdrajcę, skazał na śmierć i infamię! (odsądzenie od czci i wiary) – NIESPOTYKANA ZBRODNIA POLITYCZNA!
Nie ma się co dziwić, że zdruzgotany Lubomirski szukał pomocy na dworze Habsburgów – a gdzie miał się udać? – na pewno nie do Francji.
Skutkiem próby złamania oporu potężnego magnata przez dwór królewski był wybuch w Polsce Rokoszu Lubomirskiego, który spowodował największą bratobójczą rzeź w wojsku polskim. Najpierw – w 1665 r. doszło do bitwy pod Częstochową, w której zginęło około tysiąca rokoszan i około dwustu żołnierzy królewskich. Ginącym w nierównej walce rokoszanom przyszła odsiecz, po której królewscy uciekli z pola bitwy, próbując schronić się w klasztorze na Jasnej Górze (przeor nie otworzył im bramy, za co później został pozbawiony przez króla tej funkcji). Ale rok później – 13 lipca, doszło do największej rzezi Polaków pod Mątwami (obecnie – dzielnica Inowrocławia). W bitwie tej zginęło około 3 i pół tysiąca żołnierzy królewskich i około dwustu rokoszan – wojskami królewskimi dowodził Jan Sobieski, późniejszy król Polski. Zawziętość w obozie rokoszan była tak wielka, że wybijali nawet rannych i poddających się! Można wyobrazić sobie ich gniew na ogrom zbrodni politycznej królowej i jej męża, Jana Kazimierza, oficjalnie firmującego decyzje żony.
Po tej bitwie, wygranej przez Lubomirskiego (strach pomyśleć, co by było, gdyby zwyciężyli królewscy – jeszcze większa wojna domowa! – wyroki śmierci na buntownikach, konfiskaty majątków, itp.), Lubomirski odzyskał utracone majątki i należną cześć, ale nie odzyskał tytułów i godności. Zniszczony przez królową, przeżarty zgryzotami po bratobójczej rzezi, udał się na emigrację. Zmarł we Wrocławiu, pół roku po bitwie. Królowa przeżyła przeciwnika tylko o 4 miesiące.
Król, gdy mu umarła „szyja”, nie był w stanie sam rządzić, więc abdykował. Sejm konwokacyjny po wyborze Wiśniowieckiego zrehabilitował w całości Jerzego Lubomirskiego. Jego ciało spoczywa w podziemiach zamku w Nowym Wiśniczu. JEST TO NAJBARDZIEJ SKRZYWDZONY ZA ŻYCIA I PO ŚMIERCI POLSKI BOHATER, którego Sienkiewicz przedstawił jako typ najgorszego pieniacza i warchoła!
W mojej ocenie – główna wina jest po stronie króla i królowej – NIE MA GORSZEJ ZBRODNI POLITYCZNEJ, NIŻ NIESPRAWIEDLIWOŚĆ WŁADZY, która skutecznie demoralizuje społeczeństwo i skłóca je. Przerabialiśmy to w czasie zaborów, w PRL-u i niestety – także w III RP.
Kończąc przedstawianie sylwetki politycznej króla, dorzucam kolejne barwne wątki jego biografii: przed wyjazdem zrabował z Wawelu relikwię – gwóźdź z Krzyża Świętego, który był wystawiany w czasie koronacji królów. kustosze sanktuarium błagali króla, płakali, ale król za to kupił sobie opactwo w Saint Germain de Pres w Paryżu (gwóźdź zaginął w podczas grabieży kościoła – w czasie rewolucji francuskiej).
Król jako wdowiec i opat, żył pod przybranym nazwiskiem Snopkowski (z języka szwedzkiego waza – snop, będący w herbie Wazów), żył w konkubinacie z kobietą, z którą miał córkę.
Jak to napisał P. Jasienica w „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”, gdy przybył do Paryża goniec, informując byłego króla o upadku Kamieńca Podolskiego, król wtedy zapłakał i po raz pierwszy okazał patriotyczne uczucia. Z wielkiego żalu rozchorował się i kilka tygodni później umarł – w grudniu 1672 r. – TRAGICZNA POSTAĆ!
Rzecz ciekawa na koniec! kampania 1663/1664 przeciw Moskwie i Kozakom, była ostatnią zaczepną kampanią przeciw Rosji – aż do roku 1919! Mątwy – bratobójcza rzeź Polaków w 1666 r., tak osłabiły armię polską, że pół roku później Polska zawarła kapitulancki rozejm z Rosją w Andruszowie, potwierdzony potem pokojem Grzymułtowskiego, tracąc na zawsze Kijów, Smoleńsk, ziemię czernichowską i siewierską – na wschód od Dniepru. Osłabiona wojnami Rzeczpospolita przestała być dla Rosji równorzędnym partnerem.
Jest niewiele osób, które na rokosz Lubomirskiego patrzą, nie jak na bunt warchoła przeciw prawowitej władzy, tylko jak na osaczonego przez władze człowieka, któremu zabrano wszystko – łącznie z prawem do czci osobistej!
Tak dramatycznie dla Lubomirskiego potoczyła się historia, że to nie on – główny bohater walk ze Szwedami, z Rakoczym i z Moskwą, znalazł się w naszym hymnie narodowym. Został nim Czarniecki, który wielkiemu magnatowi nie dorastał ani pod względem talentu militarnego, ani osobowo. Czarniecki – narwany dowódca, słynący z brawury i szybkości, który więcej bitew w życiu przegrał, niż wygrał, umiał dowodzić tylko jazdą, jako osoba – ocalały z rzezi pod Batohem, mścił się później na bezbronnej ludności ruskiej, organizując przeciw niej krwawe ekspedycje. Dworski sługa Jana Kazimierza i Marii Ludwiki, przyjmujący tytuł hetmana, którego pozbawiono Lubomirskiego, czekający na odebranie mu buławy, wielokrotnie kantujący żołnierzy przy wypłacie żołdu nie był postacią otaczaną szacunkiem przez żołnierzy.
Postać króla – królewicza szwedzkiego, cesarskiego kuzyna, walczącego razem z lisowczykami na Zachodzie Europy, wicekróla Portugalii (z nominacji, ale jednak), hiszpańskiego szpiega (rzeczywistego, lub rzekomego), francuskiego więźnia bastylii, włoskiego kardynała, a później włoskiego zakonnika i w ostateczności – francuskiego opata – tworzą tę postać najbardziej międzynarodową spośród wszystkich władców Polski! Dowódca w zwycięskiej, największej bitwie Polski aż do XX wieku, a jednocześnie – kardynał, jezuita, benedyktyn – człowiek głęboko religijny (koronował Matkę Boską na Królową Polski, z obrazem MB Chełmskiej pojechał pod Beresteczko), a jednocześnie – znany z wielu afer z kochankami (najgłośniejsza – uwiedzenie Radziejowskiemu żony), żyjący w konkubinacie jako opat – same sprzeczności.
Sienkiewicz, piszący pod zaborem rosyjskim, stosujący autocenzurę, mający przesłanie „ku pokrzepieniu serc”, tworzył wizję państwa, którego sprawność polityczna i organizacyjna mogła zależeć tylko od wzmocnienia władzy królewskiej. Swoją misję Sienkiewicz wypełnił – pierwsze pokolenie czytelników „Trylogii” wywalczyło niepodległość. Ale nie zapominajmy Sienkiewicz był bezprzykładnym fałszerzem historii! Pomijając fakt milczenia o zaborze rosyjskim (robił to z premedytacją, bo za posiadanie jego ewentualnej antyrosyjskiej książki mogły grozić surowe represje każdej polskiej rodzinie), idealizowanie jednego z gorszych królów Polski i bezprzykładne napiętnowanie Lubomirskiego, jako wyłącznego sprawcę wojny domowej, jest włączeniem się wielkiego pisarza do strasznej nagonki na magnata, rozpętanej przez główną sprawczynię tej tragedii – Ludwikę Marię Gonzagę. Warto przytoczyć cytat Sienkiewicza o Lubomirskim, jako kontynuatorze dworskiej propagandy:
„był to wielki warchoł, który prace dla zbawienia ojczyzny w imię swej podrażnionej pychy, popsuć zawsze był gotów, nic w zamian zbudować, nawet siebie wynieść nie śmiał, nie umiał. Radziwiłł zmarł winniejszym, Lubomirski szkodliwszym”.
Czas więc – nie na Sienkiewiczowskie „pokrzepienie serc”, lecz na „poruszenie umysłów”, bo okazuje się, że nie tylko historia XX wieku była okrutnie fałszowana. W krypcie zamku w Nowym Wiśniczu spoczywa wielki magnat – polski bohater, walczący niezłomnie ze Szwedami, z Rakoczym, z Moskwą i Kozakami. Za te zasługi dla ojczyzny, król i królowa skonfiskowali mu majątki, odebrali wszystkie tytuły i godności, skazali na śmierć (na szczęście – zaocznie) i odsądzili od czci i wiary. Jak mógł się czuć tak osaczony człowiek wobec tak rażącej niesprawiedliwości władzy, która zrehabilitowała zdrajców z potopu szwedzkiego, przywróciła im urzędy, a człowieka niezłomnie stojącego przy królu oskarżyła o zdradę? Ze wszystkich postaci historycznych, Jerzy Lubomirski był pierwszym Polakiem, tak sponiewieranym za życia i jest najdłużej poniewierany po śmierci. Choć sejm konwokacyjny (przy wyborze Michała Korybuta Wiśniowieckiego na króla Polski), przywrócił magnatowi cześć i dobre imię, to w tradycji, pogłębionej i utrwalonej przez Sienkiewicza, jest on uważany za głównego sprawcę wojny domowej w Polsce oraz człowieka, który doprowadził państwo do upadku. Szczuci przez komunistyczne władze żołnierze AK, jako „zaplute karły reakcji” doczekali się stosunkowo szybko rehabilitacji i należnej czci – doświadczyły tego bezpośrednio ich rodziny. Od śmierci Lubomirskiego minie za pół roku 350 lat, a w naszej tradycji historycznej jest tylko jedna strona winna rokoszu i tej wielkiej rzezi Polaków pod Mątwami.
Wojciech Górski

„Nigdy z królami nie będziem w aliansach” (J. Słowacki)

29 lutego – rocznica Konfederacji Barskiej. Rzadko się zdarza, żeby rocznicę można było obchodzić tylko co 4 lata. Akurat w tym dniu, w 1768 r. w miasteczku Bar na Podolu została zawiązana Konfederacja Barska w obronie „wiary i wolności” – przeciw ingerencji Rosji w wewnętrzne sprawy polski, sprowokowana przez ambasadora Rosji, Mikołaja Repnina, który narzucił Polsce tzw. Prawa Kardynalne – konstytucję sejmową, w której Rosja miała być gwarantem ustroju Rzeczypospolitej, zwłaszcza zasady „liberum veto” i wolnej elekcji. Powstanie przeciw Rosji trwało 4 i pół roku. Najwybitniejszym przywódcą ruchu szlacheckiego był Kazimierz Pułaski, syn Józefa, pierwszego marszałka konfederacji. Konfederacja była tłumiona przez wojska regularnej armii rosyjskiej, ale odradzała się na nowo w kolejnych województwach. Rosjanie i uległy im dwór królewski postanowili skompromitować popularnego przywódcę konfederatów, posługując się prowokacją. W dniu 3 listopada 1771 r., w Warszawie została „porwana” kareta z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim i wywieziona do młyna w Marymoncie, po czym król został nagle uwolniony i spędził noc w młynie, wykorzystując ją na romans z młynarzową. Jeden z porywaczy, Kuźma-Kosiński, zeznał że ich zamiarem było zabicie króla i że całą akcją kierował sam Kazimierz Pułaski. Trudno powiedzieć, czy Pułaski był wtajemniczony w porwanie, lub nawet zabicie króla, ale sąd sejmowy wydał wyrok śmierci na jednego z porywaczy – Strawińskiego, a na Pułaskiego wydano wyrok zaocznie, gdyż ten w obawie o swój los zdążył już wyemigrować do Francji. Konfederacja trwała jeszcze przez prawie rok. 5 sierpnia 1772 r. państwa zaborcze dokonały I rozbioru Polski, zachęcone zaborem zamków spiskich i Podhala przez cesarzową Austrii, Marię Teresę. 18 sierpnia – 2 tygodnie po tym fakcie, skapitulowała Jasna Góra – ostatni punkt oporu konfederatów, broniąca się przez 2 lata przed wojskami rosyjskimi.
Kuźma-Kosiński, za zeznania obciążające Pułaskiego wyjechał do Włoch, gdzie pobierał dożywotnio wysoką emeryturę, przyznaną mu przez króla. Kazimierz Pułaski, skazany w Polsce zaocznie na śmierć i odsądzenie od czci i wiary, czyli tzw. infamię – jako królobójca, udał się do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie utworzył amerykańską kawalerię. Zginął w bitwie pod Savannah w 1779 r.
Gorzką ironią losu jest, że wychwalany przez nas Sejm Wielki, twórca Konstytucji 3 Maja, nie zdjął infamii z nieżyjącego już bohatera amerykańskiego. Uczynił to dopiero sejm grodzieński – haniebny sejm rozbiorowy w 1793 r. Przyczynił się do tego osobisty brat Kazimierza, Antoni Pułaski, który jako 16-letni uczestnik Konfederacji Barskiej, trafił do carskiej niewoli, przebywał w Rosji 6 lat i za cenę uratowania majątku przed konfiskatą, przeszedł na stronę Rosji. Dobre imię Kazimierza Pułaskiego przywrócił więc dopiero ostatni sejm Rzeczypospolitej – zdradziecki Sejm Grodzieński. Jest to pointa rządów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego – carskiej marionetki i grabarza Pierwszej Rzeczypospolitej.

(przepraszam 13 osób za skasowanie niechcący poprzedniego tekstu z ich polubieniami i 3 dalszymi udostępnieniami).

12525578_253469121661068_3715862912606059000_o.jpg

„Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, Zapomnij o mnie ..” A. Mickiewicz.

Prasa dziś podała, że prezydent RP był dzisiaj w Pucku na obchodach rocznicy zaślubin z Bałtykiem (1920). Mało kto wie, że dzień 10 lutego wiąże się z trzema ważnymi datami historii XX wieku. Otóż w 1919 r. , zaledwie w dwa miesiące po odzyskaniu niepodległości zebrał się w tym dniu pierwszy polski sejm od czasów powstania listopadowego. Wzruszony Józef Piłsudski, jako Tymczasowy Naczelnik Państwa ( 10 dni później był już Naczelnikiem Państwa), wyraził się, że chciałby, żeby ten dzień stał się świętem państwowym. Tempo budowy niepodległego państwa było imponujące – biorąc pod uwagę procedury administracyjne i przeszkody cywilizacyjne ( dla porównania – od rozwiązania PZPR do pierwszych demokratycznych wyborów parlamentarnych upłynęło 22 miesiące). Gen. Józef Haller, dokonując zaślubin Polski z morzem wybrał więc nieprzypadkowo datę 10 lutego. Stalin, dobrze znając historię Polski, nadał tej dacie inne znaczenie. Zaszydził z dumy Polaków, dokonując w dniu 10 lutego 1940 r. pierwszej masowej deportacji Polaków na Syberię (około 120 tys. ludzi).
Stalin pozwolił sobie jeszcze na jedno wielkie szyderstwo. Dzień manifestu PKWN w 1944 r. był dokładnie w rocznicę zatwierdzenia zaboru ziem polskich przez Rosję, w II rozbiorze Polski, w czasie zdradzieckiego sejmu grodzieńskiego w 1793 r. A więc w czasie PRL uroczyście obchodziliśmy dwie haniebne dla Polaków rocznice – zaboru Polski i zniewolenia Polaków, w obu przypadkach – dokonanych z udziałem Polaków. Pointa tego szyderstwa Stalina – to spotykane w wielu miastach ulice, upamiętniające te haniebne wydarzenia – 22 Lipca. Piętnujmy w Internecie tych wszystkich wójtów i przewodniczących rad gmin, którzy kultywują te haniebne rocznice.