Wstawka skarlająca

Szanowny Pan Andrzej Koziara, Redakcja LIK Zoom

„Wstawka skarlająca” i „hormon wzrostu”.

Na ostatniej stronie (poza okładką) styczniowego miesięcznika kulturalnego Zoom (nie wiem, w jakim nakładzie, ale dość sporym), został zamieszczony artykuł, w którym pojawia się moje nazwisko. Szkoda, że ja w życiu kulturalnym Lublina pojawiam się tylko jako autor „wstawki skarlającej”, działający rzekomo na szkodę „dobrze pojętej kultury” Lublina.

Jako autor felietonu, ma Pan tę przewagę, że to Pan występuje w roli arbitra i ocenia, co jest obiektywne, a co – Pana zdaniem – szkodliwe. Nie chcę wnikać, do której to „wstawki” mnie Pan przypisał – a może do wszystkich na raz? Tak, czy owak – znajduje Pan przyczynę mojej obsesji w sprawie wieży zamkowej.

Na wstępie – proszę mi nie przypisywać przynależności lub sympatii do partii politycznej – tu Pan chybił zupełnie! Tu, w Lublinie większość wyborców (łącznie ze mną), nie kieruje się sympatią, tylko antypatią! – Nie głosuję na Pruszkowskiego, bo… (każdy, kto go nie lubi, ma jakieś powody) oraz: nie głosuję na Żuka, bo… (każdy, kto go nie lubi, ma jakieś powody) – gwoli wyjaśnienia: kolejność wymienionych osób wynika i z porządku chronologicznego i alfabetycznego. Pointą tej selekcji negatywnej jest fakt, że aż około 60% uprawnionych do głosowania mieszkańców, mając do wyboru „dżumę” i „tyfus” – pozostaje w domu! Bo rada miasta – to hermetyczna i nepotyczna kasta „samych swoich” – wiecznych statystów z pierwszych i drugich miejsc na listach oraz łowców synekur, wypromowanych przez partyjnych bossów. Nie podaję nazwisk, bo wszyscy je bardzo dobrze znamy. Około 80% przyszłej rady jest już „zaklepana” nominacjami – premiowanymi miejscami na listach wyborczych – statystyka nie kłamie. Ale nie o tym chciałbym pisać.

Według zasady: „wróg mojego wroga może być moim sojusznikiem”, bliżej mi do PiS, niż do PO, uosabianego przez obecnego prezydenta miasta. Trzy głosowania w mojej prywatnej sprawie były politycznie – radni, zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem – „stali murem” za autorem jedynego w skali Polski absurdu, że ja na Stare Miasto mogę wjechać Oplem Zafirą, a nie mogę wjechać busem elektrycznym. Skalę absurdu powiększają: wymuszenie zakupu znaku drogowego na drodze publicznej i to aż za 1230 zł (w Legionowie – cena: 172 zł), bezpłatne zamieszczanie usług niektórych podmiotów prywatnych w wydanych przez miasto przewodnikach w wielu językowych wersjach, m. in. „Baby Tour” – trasa dla niemowlaków i przedszkolaków po angielsku i po niemiecku, przy pominięciu naszej usługi Lublin City-Tour, jako jedynej w Lublinie, świadczonej w 5 językach, zamieszczenie na zdjęciu zamiast naszego busa – fotografii miejskiego Gutka, czy Ziutka, pominięcie opisów w imprezach Sezon Lublin 2017 – tylko naszych usług, czy ostatnio wprowadzanie regulaminu wjazdu autokarów turystycznych i rowerów na Plac Litewski – z oczywistym pominięciem naszych busów. Nawet na komisji, w której był wałkowany regulamin, radny Breś (PiS) zakpił sobie z tego regulaminu, zwracając się do radnego Nowaka, by wprowadzić zapis: „dozwolone dla wszystkich pojazdów, za wyjątkiem pojazdów pana Górskiego”.

Doceniam dobrą wolę propozycji dialogu, choć i tu dostrzegam ustalone warunki – to najpierw ja powinienem wykazać dobrą wolę… I tak jest już lepiej, niż kiedy na starcie naszej usługi, pan Adamaszek (Gazeta z Lublina) potraktował mnie z góry jako politycznego wroga (choć nie miał ku temu powodów), używając języka prymitywnej propagandy: „Górski upiera się” (a pan Żuk „nie wyraża zgody”!). Teraz dopiero ktoś zaczyna dostrzegać problem, że nie załatwiona, lub źle załatwiona sprawa odbija się rykoszetem? Ja do pana Żuka wystąpiłem z pismem 5 kwietnia 2013 r. (niedługo minie 5 lat – tyle ile Drzymała walczył z absurdami pruskiej administracji – tamten człowiek miał przeciw sobie zaborców, a ja? – kogo? – chyba, tradycyjnie, carskich czynowników! Bo mentalnością nie różnią się od nich. No cóż – kulturowe dziedzictwo… carskiej Rosji! – również w sferze celebracji „baszty Daniela”). Ja nie miałem uprzedzeń do pana Żuka – to jego ekipa, nasyłaniem na nas Policji i Straży Miejskiej, straszeniem mandatami po 500 zł za brak notarialnego tłumaczenia certyfikatu z języka angielskiego na język polski, to pan Kosowski udzielając odpowiedzi, że nasze pojazdy elektryczne mogą stanowić zagrożenie bezpieczeństwa dla pieszych – łącznie z innymi przedstawicielami władz – próbował zniszczyć naszą usługę!

Ja dopiero po 2 latach i 4 miesiącach od złożenia przeze mnie wniosku – w sierpniu 2015 r., podjąłem decyzję o bezpardonowej walce z panem Żukiem i jego ekipą! A co gorszego może mi zrobić? – chyba tylko nasłać na mnie zbirów, lub podpalić samochody. Ale to już jest bandytyzm. Nie mam więc nic do stracenia, a bardzo dużo do zyskania. Postanowiłem więc, przy propagandzie sukcesu pana Żuka, prowadzić kontr-kampanię. To nie jest zwykły hejt, jak Pan pisze – to jest zamierzona strategia! Ja z tej wojny z panem Żukiem już odniosłem kilka sukcesów:

1. Pan Żuk swoim działaniem, a ja swoim hałasem – skutecznie zlikwidowaliśmy konkurencję w świadczeniu tej usługi! Dzielić się wątpliwym biznesem, w który trzeba zainwestować, znać miasto i jego historię oraz znać języki obce – to za duży problem. A więc – lepszy monopol okrojonej usługi, niż dzielenie się z przeciwnikiem (wojny podjazdowe, dumping, itp.).

2. Zostałem niechcący przez niego wypromowany w środowisku. W 2013 r. pan Żuk mnie jeszcze nie znał (a szkoda, bo mnie chyba nie docenił). W ostatnich latach, jak jedzie nasz bus, to odwraca głowę w drugą stronę – mnie to poprawia humor, a jemu – nie! W ciągu 7 lat jego urzędowania, ja – (chyba) jako jedyny, wygrałem z nim sondaż w Dzienniku Wschodnim! Można z tego wyciągnąć (fałszywy?) wniosek, że skoro pan Żuk ma takie poparcie, to ja mam jeszcze większe!

3. Nawet „wstawka skarlająca”, zamieszczona w LIK Zoom, jest jednak promowaniem mojej osoby! Dzisiaj dowiedziałem się, że niezależnie od sposobu przedstawienia tej sprawy (proszę mnie nie łączyć z panią radną, wymienioną artykule, bo ja z nią nie mam nic wspólnego!), to zyskuję za to wśród wielu ludzi uznanie i sympatię!

Co do kompromisu? – a mnie to już niewiele obchodzi! Chyba prawie ze dwadzieścia osób radziło mi, żebym zgodnie z dworskim obyczajem, „szukał dojścia” (mówiłem o tym TV Niezależny Lublin, w maju 2015 r.). Moja odpowiedź brzmiała: „ja jestem za mały biznesmen, żebym lobbował radnych i urzędników!”. Jestem i za biedny i za skąpy na „prezenty” dla urzędników! A co do lobby, to jeden człowiek, uważający się za „szarą eminencję” w lubelskim środowisku, nie był mi w stanie pomóc, ale radził mi, żebym się wybrał do przeora jednego z lubelskich zakonów! – nie poszedłem, uznając metody za kuriozalne.

Pan Żuk i jego ekipa nie wzięli jeszcze pod uwagę moich możliwości kampanii medialnej. Na jednym busie mam specjalnie zamontowane ramy z plexiglasem, formatu A1, gdzie mogę władze „kłuć w oczy” swoimi hasłami. Stać mnie na zaopatrzenie w ramy drugiego busa. W tym roku będzie opinia na temat traktowania naszej usługi w Tym mieście – i po angielsku, i po polsku! – niech informacja idzie w świat!

Ja nie zamierzam rezygnować ze swojej kampanii! Jest rok wyborów. Chciałbym utworzyć, współtworzyć niezależny komitet wyborczy, lub włączyć się do jakiegoś komitetu, który rozbiłby nepotyczne klany PO-PiS w tym mieście – klany „wiecznych statystów z pierwszych i drugich miejsc na listach”, w większości – ludzi kojarzonych monachijskim samochodem oraz łowców synekur. Chciałbym, by w nowej radzie byli ludzie, którzy nie byliby tylko „maszynkami do głosowania”, ale ludzie mający coś do powiedzenia na temat miasta! Mam nadzieję, że zaistnieje w tym mieście niezależny podmiot polityczny, który wymiecie przynajmniej część tej rady.

Szkoda, że LIK Zoom zaistniałem przy takiej okazji. Od 2 stycznia seryjnie prezentuję tu na Facebooku „Poczet zasłużonych dla Lublina” (100 osób) i „Poczet wybitnych lublinian oraz osób związanych z Lublinem” (100 osób). Prezentuję też swój własny opis historyczny miasta „Lublin mało znany”. Już wiem, że na te dwie moje publikacje nie będzie pieniędzy z budżetu miasta. I przypuszczam że w tym miesięczniku też nie będzie żadnego pozytywnego echa moich inicjatyw. Może być za to kolejny artykuł, typu „Wstawka skarlająca”. To też optyka Zoom? – nie eksponować tego, co dobre – tylko przedstawiać mnie jako osobę, która tylko odreagowuje złośliwość władz? Przy okazji – ja nie byłem na spektaklu, ale obejrzałem go w całości na You Tube. Wychwycone błędy merytoryczne umieściłem nawet na Facebooku.

Ja w tej walce z panem Żukiem czuję się bardzo dobrze. Kiedyś napisałem do władz, że wywieszę plakat: „PANIE PRZEZYDENCIE ŻUK! – WOLIMY WOZIĆ TURYSTÓW NA STARE MIASTO, NIŻ PROWADZIĆ KAMPANIĘ PRZECIW PANU!”.

Dzisiaj już mi na tym tak bardzo nie zależy. Przetrwałem 5 sezonów. Mam nadzieję, że przy moim udziale, pan Żuk nie doczeka trzeciej kadencji.

Łączę wyrazy szacunku,

Wojciech Górski

W obronie dobrego imienia naszych bohaterów!

Daleki jestem od traktowania naszych bohaterów, jako symboli, których nie wolno krytykować. Wręcz przeciwnie – sam wnioskuję, żeby zmienić kolejne zwrotki hymnu, bo nie godzi się, by Czarniecki – rzeźnik-morderca i złodziej okradający swoich żołnierzy był w naszym hymnie. Ale skoro słyszę kompletne brednie o naszym Mieszku I, to mnie trafia!

Zaczęło się od tego, że z okazji 1050 rocznicy, dwa lata temu, rządzący PiS i Kościół, obchodziły jubileusz chrztu Polski. Przeciwnicy odwołującego się do tradycji historycznej PiS, postanowili zupełnie zanegować postać Mieszka I, jako pozytywnego władcy Polski. Ta sprawa trafiła nawet do Senatu w którym senator PO(walona zupełnie), Barbara Zdrojewska, chcąc zanegować uchwałę Senatu, zredagowaną przez PiS, zaprotestowała, nazywając naszego władcę „zabijaką i gwałcicielem” (!).

Tej opinii towarzyszyły inne, jakoby nasze państwo powstało w wyniku handlu niewolnikami (jako jedyne w Europie!), a więc – na skutek haniebnego procederu, mającego u nas wywoływać poczucie wstydu. Ponad rok temu, jeden z „naukowców” KUL – dr. hab. historii, w czasie dyskusji, po swojej prelekcji, potwierdził tę opinię, że nasze państwo powstało właśnie w ten sposób. Nie podaję nazwiska tego człowieka, hańbiącego swoją profesję.

Zadaję pytanie – a w czym Mieszko I był gorszy od swojego teścia, zabójcy swojego brata, św. Wacława, brata swojej żony, Bolesława „Pobożnego” (!), mordującego cały ród książęcy Sławnikowiców (rodzinę św. Wojciecha), bratanka swojej żony, Bolesława Rudego, mordującego cały ród książęcy Wrszowców, Haralda Sinozębego, prowadzącego krwawą wojnę z własnym synem, Svenem Widłobrodym, Włodzimierza I – mordującego swojego brata Jaropełka i innych przeciwników politycznych, mającego kilkanaście żon i około 800 nałożnic – i mimo to – wyniesionego na ołtarze jako świętego (!), margrabiego Miśni Gerona – zapraszającego 18 słowiańskich książąt serbo-łużyckich i podstępnie ich mordującego ich w czasie uczty?

Jakim to haniebnym czynem, na tle wymienionych sąsiadów – zbrodniarzy wsławił się Mieszko I? – proszę podać i zacytować źródła!

Handel niewolnikami? – łacińskie słowo „sclavus” – oznacza „niewolnik”, ale w czasach Mieszka I niewolnikami byli tzw. „brańcy”, czyli ludność podbitych ziem! Tak z nami robili sąsiedzi i tak nasi przodkowie robili z sąsiadami! 6 tysięcy ludności Giecza uprowadził do Czech książę Brzetysław. Aldona – Kenna (Anna), wniosła Kazimierzowi Wielkiemu w posagu podobno około 30 tysięcy polskich jeńców, uprowadzonych przez Litwinów. Znamy legendę o śnie Leszka Czarnego i uwolnieniu wziętych do niewoli jeńców. Dookoła Lublina mamy: Czechów, Niemce, Turkę, Kijany (Kijowiany), a więc – zdobywcy osadzali na swoich ziemiach niewolników. O budowie lubelskiego kościoła przez wziętych do niewoli Niemców, dobrze wiemy. Nasze państwo nie powstało z handlu niewolnikami, tylko w wyniku plemiennych podbojów! – a to jest różnica!

Do napisania tego artykułu zostałem sprowokowany wczoraj kompletnymi bredniami i insynuacjami Arthur Petryka, który przy temacie powstania Lublina, wyraził publicznie wygłaszaną opinię: „Mieszko I – a ten to był bandyta”(?!).

Oszczerco! – zanim kogoś nazwiesz bandytą, to mu to udowodnij! – ale jestem przekonany, że nie dasz rady tego uczynić, WIĘC ZAMILCZ – IGNORANCIE!

Korona królów

„Korona królów” – moja ocena serialu. Nie widziałem ostatniego odcinka, ale po czterech częściach mogę sobie doraźnie wyrobić opinię. Mam nadzieję, że częściowo zweryfikuję swój pogląd na temat filmu. Jako historyk, irytuję się scenami sztucznymi, nieudolnie naśladującymi „Wspaniałe stulecie” (trucizna, wniesiona z workiem mąki? – a co to za wątek i jaki jest jego finał?).

Zauważyłem, że scenariusz do filmu historycznego pisała kobieta, co automatycznie rzutuje na płytkość i powierzchowność treści. Znam już dwa filmy historyczne, do których scenariusze pisały kobiety – „Królowa Bona” – według Haliny Auderskiej i „Janosik” według Agnieszki Holland – oba słabe!

Serial o ambitnej włoskiej królowej został zamówiony ponad 40 lat temu przez władze PRL, kiedy gotowy scenariusz do filmu miał Jerzy Mikke – filmu, który nie przebił się przez ówczesną cenzurę, bo dotykał problemów polityczno- moralnych.Scenariusz Mikkego pt. „Ostatni z Jagiellonów”, doczekał się wersji teatralnej w 1989 r. – po upadku komuny.

Jeśli chodzi o „Janosika”, to już recenzenci sobie zakpili, że autorka scenariusza i jednocześnie reżyserka, oszczędzała na kostiumach i więcej w tym filmie było scen łóżkowych, niż batalistycznych. Sceny batalistyczne – według kobiety? – abstrakcja!

Ale zajmiemy się filmem. Są duże plusy i jeszcze większe minusy. Plusem jest gra żony Kazimierza – Aldony Kenny-Anny. Aktorka mówi świetnym, ruskim akcentem! Świetni są: Łokietek (jak z pocztu Matejki!) i jego władcza żona, Jadwiga. Ale nie to stanowi o wartości filmu.

1. Jako historyk, nie cierpię fikcji, zwłaszcza tam, gdzie jest sztucznie wstawiona i nie wynika z niej żaden wpływ na dalszy przebieg akcji (we „Wspaniałym stuleciu” wszystko miało logiczny ciąg). Sztuczna wizyta „incognito” Olgierda w Krakowie jest tak irracjonalna, że aż irytująca! Następca Giedymina w Krakowie – bez zaproszenia władcy? – co za absurd! Jego misja – namawianie żony do powrotu – kolejny absurd!.

2. Zupełne „przerysowanie” konfrontacji pogaństwa z chrześcijaństwem! Od prawie stu lat wcześniej pogańscy Litwini obcowali na co dzień z chrześcijanami – książęta litewscy żenili się z ruskimi, prawosławnymi księżniczkami i brali żony katolickich Piastów mazowieckich. Jedyny król Litwy, Mendog przez dziesięć lat był katolikiem (1253-1263), koronował się w Nowogródku, gdzie mieszkali również prawosławni Rusini.

3. Podobna jest sytuacja z językiem. Matka Aldony Kenny-Anny, Jewna, była prawosławną Rusinką! Język ruski na dworze litewskich Giedyminowiczów nie był więc językiem obcym. W XIV wieku był językiem dworskim! Po ekspansji księstwa litewskiego na olbrzymie przestrzenie Rusi, odbieranej Tatarom przy pomocy samych Rusinów, sami rodowici Litwini i Żmudzini stanowili zaledwie kilkanaście procent ludności w państwie! – resztę stanowili Rusini.

4. Nie podoba mi się wymyślanie sztucznych wątków, a pomijanie wątków prawdziwych, stanowiących niezwykłą dramaturgię! Nie było sceny romansu z Klarą Zach na dworze w węgierskim Wyszehradzie u jego siostry Elżbiety i jej męża Karola Roberta, kiedy 20-letni Kazimierz miał rzekomo zgwałcić Klarę, po czym jej ojciec, węgierski magnat, w przypływie szału rzucił się z mieczem na węgierskiego króla, kiedy Kazimierz był już w drodze do Krakowa. Czy to był skandal, zakończony dramatem – obcięciem przez zuchwałego magnata palców u ręki Elżbiety (nazywanej odtąd: Elżbieta Kikuta), poćwiartowaniem zamachowca, obcięciem Klarze nosa i uszu oraz włóczeniem jej końmi – czy nieudana próba zamachu stanu, gdzie Klara miała być prowokacją, z której młody Kazimierz skwapliwie skorzystał – nieważne! Oficjalna wersja obecnych węgierskich historyków potwierdza stanowisko dworu z XIV wieku, że była to próba obalenia silnego węgierskiego króla, a krzyżacka propaganda, oprócz plotek o zniewieściałym królewiczu, oskarżała go wyłącznie za węgierski dramat.

5. Pokazywanie bez przerwy zrekonstruowanego zamku w Bobolicach staje się nudnawe. Czekam na wielki krakowski rynek, na istniejącą już Bramę Floriańską, na kościół Mariacki! – dlaczego tak zubaża się scenografię?!

Gdybym ja pisał scenariusz do filmu historycznego, to zadbałbym przede wszystkim o wątki dramatyczne, ale prawdziwe! Przerwanie odcinka w momencie rzucania się z mieczem Floriana Zacha na węgierskiego króla, trzymałoby widzów w napięciu, czekających na finał tej akcji oraz zmuszałoby do szukania w książkach i w Internecie ciągu dalszego, znanego już z historii. A tak – to jest obyczajowa telenowela, trochę ciekawsza od nudnej „Blondynki”.

„Korona królów” – dramat w kilkudziesięciu aktach. Ten dramat – to scenariusz, który nigdy nie powinien być podstawą do kręcenia filmu historycznego. Czy autorzy tego pseudo-dzieła zdają sobie sprawę ze spustoszenia w świadomości historycznej, jakie ten film wyrządza Polakom?

Fabuła jest tak irracjonalna, że jeszcze brakuje kościotrupów z Karaibów. Oglądając ten film, wyrażam mimo wszystko szacunek dla autorów scenariuszy do filmów, kręconych w czasach PRL. Ubarwienie historii fikcją literacką jest istotą filmu fabularnego, ale nie może ono być w jaskrawej sprzeczności z prawdą historyczną. Fabuła jest naiwna, wręcz żenująca.

Wstawianie sensacyjnych wątków, nieudolnie naśladujących „Wspaniałe stulecie” – jest koszmarnym wypaczaniem historii! W Polsce nie było monarchii despotycznej. Poza zabójstwem księcia Leszka Białego przez pomorskiego Świętopełka, zabójstwem króla Przemysła II przez zamachowców z Brandenburgii i prawdopodobnym otruciem Kazimierza Sprawiedliwego, w Polsce trucizna, sztylet i sznur, nie były sposobami rozwiązywania problemów politycznych. Nie można obcych wzorców kulturowych przenosić na polski dwór. Jak wypacza się w ten sposób historię! A potem znowu jakiś pseudo-ekspert napisze, że Mieszko I, to był bandyta.

Następca tronu wielkiego księcia Litwy – przyjeżdża „incognito” na dwór wawelski – bez wiedzy i zgody króla, a później staje się jedną z ważniejszych postaci dworu? – co za absurd! – Takich kardynalnych błędów merytorycznych się nie popełnia! Dlaczego autorzy scenariusza nie korzystali z konsultacji merytorycznej ekspertów? Pomijając rzetelność historyczną Sienkiewicza (za wyjątkiem oceny postaci Janusza Radziwiłła i Jerzego Lubomirskiego), to do filmu Hoffmana, ekspertem w zakresie poprawności merytorycznej był wybitny historyk, Kersten. A tu – kto odpowiada za taką chałę?

Dlaczego autorka scenariusza nie wstawiła wątku z próbą zamachu na królewicza w Pyzdrach, którego mieli dokonać Krzyżacy, na skutek zdrady Wincentego z Szamotuł? Tu była okazja do trzymania widza w napięciu!
Dlaczego nie ma wątku tragicznego romansu królewicza z Klarą Zach, tylko są jej wypaczone echa? Jak można tak beznadziejnie przedstawiać prawdziwą historię tego dramatu? W 1330 r., w Wyszehradzie Klara, prawdopodobnie podstawiona przez węgierską, anty-królewską opozycję, przespała się z królewiczem. Czy był to gwałt, czy prowokacja – nieistotne. Po skandalu, jaki wybuchł na dworze, królewicz szybko opuścił Węgry, a ojciec Klary rzucił się z mieczem na króla Węgier, próbując go zabić. Męża zasłoniła ręką królowa Elżbieta, tracąc palce u ręki, a zamachowiec został szybko zabity przez królewską straż. Zabijać szwagra winowajcy? – nie ma co do tego wątpliwości, że Klara była do tego pretekstem. A Klara? – wbrew idiotycznym wątkom, że urodziła Kazimierzowi córeczkę (na filmie – jako 7-8 letnią dziewczynkę), gdyby ją nawet urodziła, to jej córka mogłaby w czasie śmierci króla Władysława mieć co najwyżej 2 lata – ale Klara żadnej córki nie urodziła! Obcięto jej nos i uszy, a następnie wleczono końmi. Tak oszpecona i sponiewierana, zmarła kilka lat później. Fikcyjna córka Klary – razem z królewnami w jednej komnacie – co za absurd?!

Jako przewodnik byłem uczony, że o obiekcie nie mówi się, kiedy się go nie pokazuje. Ta metodyka powinna być też przeniesiona do filmu. Zamiast powtarzać wciąż fałszywe informacje o skandalu z Klarą Zach, należało ten wątek przedstawić – w sposób niejednoznaczny. Jak było naprawdę – najlepiej wiedziała sama Klara – czy ojciec wysłał ją z tajną misją, czy też Kazimierz przekroczył granice przyzwoitości?

Dlaczego tworzy się fikcyjne, idiotyczne wątki, kiedy historia sama napisała tak dramatyczny scenariusz? Ile jeszcze będzie idiotycznych trucizn i trucicieli na Wawelu? Niech sobie pani Łepkowska pisze science-fiction we współczesnych serialach, ale niech nie wypacza historii! – to nie jej dziedzina.

Odsłanianie” odsłoniętego pomnika!

Brak szacunku władz Lublina dla pomnika Nieznanego Żołnierza wyraża się na każdym miejscu. Najpierw – nieoficjalnie odsłonięto pomnik przed świętami, czyli – jak wcześniej pisałem – „w grudniu, po południu”. Pomnik, który ma być oficjalnie „odsłonięty”, już został już odsłonięty. Następnie – oficjalne odsłonięcie w dniu 11 stycznia 2018 – bez okazji, byle nie w rocznicę Powstania Styczniowego.

Dzisiaj miałem okazję obejrzeć nowy pomnik – płyty pomnika są pobrudzone śladami butów! Jakoś miejscy strażnicy, tak jak władze miasta, na ten symbol nie wykazują wrażliwości.

Kiedyś pomniki przed ich uroczystym odsłonięciem były zasłonięte, by nikt ich nie dewastował. Poza tym – był ten element tajemnicy, wyczekiwania na specjalny efekt. Dzisiaj w Lublinie można sobie biegać po pomniku, zanim oficjalnie delegacje oficjalnie go „odsłonią” oraz złożą na nim kwiaty i wieńce.

Ciekawe, czy pan Z. Niedbała zadba o to, by pomnik został wymyty przed jego oficjalnym „odsłonięciem”.

Tak promuje się Lublin!!!

Kto dał z Urzędu Miasta pieniądze na tak skandaliczną działalność??? DNO DO POTĘGI!!! Pomijając fakt, że nieszczęsna Jadwiga nie była podpalaczką, to sam wiersz jest żenujący w formie i w treści.

Pożar był skutkiem nieszczelnych przewodów kominowych. Płomień z komina przeskoczył na suchą więźbę dachową, a wiatr rozniósł ogień na całe miasto.

Wiersz powinien mieć rytmikę, czyli równą liczbę sylab (zgłosek). Poszczególne wiersze (linijki) mają po 10, 12, 11, 14, 13 i 9 sylab. Nie w każdym wierszu (linijce) są przerwy w połowie- cyt.” PODŁOGĄ POWĘDROWAŁ…”.

Szanowna Autorka niech przeczyta na głos przy ludziach swoje dzieło (do innych nie zaglądam – strach patrzeć) i sama usłyszy, że ten „Pseudo-wiersz” absolutnie nie ma rytmiki.

Brak rymów. Wskoczył – koszyk? Toż to dzieci ze szkoły podstawowej na wypracowanie napiszą lepszy wiersz!

Dno merytoryczne. Co to za imię „Jadzina”?,

„zajrzał tam, gdzie nie wypada”?

„Spalił się Lublin od naleśnika,
Ale niech tutaj nikt się nie zsika” – skandal!

No cóż – „Lublin – Miasto inspiracji”, w wykonaniu pana Żuka, hojnie promującego taką twórczość.

18320499_1162565210538970_591990346375525008_o.jpg

Odpowiedź tym zdziwionym, że Wielkanoc w tym roku może być w tym samym czasie w różnych kościołach chrześcijańskich

(wiadomość uzyskana przez jednego ze znajomych z Facebooka z TVN24, który po tym wyłączył pilotem telewizję):

Nie ma się co dziwić! – czasami Wielkanoc u katolików wypada w tym samym czasie, co u prawosławnych! Tylko Boże Narodzenie jest nieruchome i u prawosławnych wypada 13 dni później (tylko dlatego, że prawosławni nie chcą uznać reformy, przeprowadzonej przez katolickiego papieża, Grzegorza XIII w 1582 r., który udoskonalił kalendarz juliański, kiedy po 4 października nastąpił od razu 15 października. Przez te czterysta trzydzieści pięć lat od tego czasu doszło jeszcze 3 dni różnicy). Byłem kiedyś na Wielkanoc w Wilnie i słyszałem przez pół godziny jednoczesne dzwony rezurekcyjne w kościołach i cerkwiach. Zbieżność Wielkanocy wynika z kalendarza chrześcijańskiego, opartego na żydowskim (święcie Paschy). Według żydów i chrześcijan, Pascha i Wielkanoc wypadają w pierwszą sobotę u żydów i w pierwszą niedzielę u chrześcijan, po pierwszej pełni, po równonocy wiosennej. Rozpiętość więc Paschy i Wielkanocy może wynosić 35 dni (28 dni – miesiąc księżycowy + 7 dni w tygodniu). Najwcześniej Wielkanoc może wypaść 22 marca, najpóźniej – 25 kwietnia. Cały cykl, że dni miesiąca powtarzają się kolejno, trwa 532 lata, ale pojedyncze dni (bez powtórzenia w następnym roku) mogą się powtarzać co kilkanaście, lub co kilkadziesiąt lat. Biorąc pod uwagę, że mamy tylko 5 tygodni na termin święta Wielkanocy, prawdopodobieństwo że wypadnie ona w tym samym czasie i u katolików i u prawosławnych jest bardzo duże – wypada co kilka lat.

Lublin – miasto kontrastów. STOP GOŁĘBIOM!

 

Przy ulicy Targowej (Ruska, Lubartowska) i przy ulicy Kowalskiej są gołębniki – w środku miasta! (Z pewnością są jeszcze w wielu innych miejscach, ale nie jestem strażnikiem miejskim od karania ich właścicieli).

Gołębie roznoszą choroby (ptasią grypę) i tony fekaliów – obsrywają gzymsy, samochody, dokonują „zrzutów” na ludzi. Ptasie odchody niszczą lakier na samochodach, a w upały doprowadzają nawet do jego odprysku (gdy jest różnica temperatur na ciemnym samochodzie).

Emeryci karmią gołębie w kilku miejscach, rozrzucając m.in. chleb – bardzo często przed trybunałem, na ul Jezuickiej i na Placu Wolności. Wysypuje się też kilogramami ziarno w bramie Parku Saskiego.

Straż Miejska nie reaguje na to – strażnicy nie chcą karać emerytów – bo im „nie wypada karać biednych ludzi” (taką opinię wyraził jeden radny) – to po co oni są i chodzą parami?!

Ja bym karmiącym gołębie dał najpierw ostrzeżenie – spisałbym ich dane, dał później przykładnie mandat – najpierw za 20 zł, recydywiście – następny za 50 zł, kolejny za 100 zł, itd. – by to odczuli i wiedzieli, że nie warto.

W innych miastach jest samorządowy zakaz karmienia gołębi. Tu w Lublinie gołębie są chowane „na dziko” – bez zezwoleń! W Parku Saskim zostały zlikwidowane pawie, bo roznoszą „ptasią grypę”, na wsi, gdy kura wyjdzie na ulicę, to jej wlaściciel jest karany z tego samego powodu, a tu – samym centrum miasta – wolno trzymac takie gołębniki.

TO SĄ LUBELSKIE KOMÓRKI! – wizytówka miasta!
Ta sprawa nie jest prawnie uregulowana! Sam „urok” lubelskich gołębników woła o pomstę do nieba. Do tej całej sutyacji brakuje odpowiedniego gospodarza i buldożera, by rozwalił to miejsce, gdzie jest BRUD, SMRÓD I UBÓSTWO!
To jest kolejna patologia tego miasta. Tak „promuje się Lublin” na 700-lecie!

Ogłaszam akcję: STOP GOŁĘBIOM!
Liczę na Państwa poparcie!

Z otwartą przyłbicą

Facebook nie wymaga rejestracji osoby na podstawie peselu, zamieszczenia zdjęcia z dowodu lub paszportu. Instalują się w nim osoby występujące jako znane „marki” personalne – działacze polityczni i samorządowi, zabiegający o swój elektorat, publicyści, przekonujący innych do swoich racji, naukowcy, podróżnicy oraz fotografowie i plastycy, chwalący się swoimi dokonaniami. Ale w tym towarzystwie wyrazistych z imienia, nazwiska i twarzy osób są postacie anonimowe, z wymyślonym imieniem i nazwiskiem, typu: „Maja Majowska” i jakąś maskotką lub bohomazem zamiast swojego wizerunku, które jak kundle ujadające z ukrycia atakują innych, ubliżając im bez jakichkolwiek przeszkód moralnych.

Gdyby taka sytuacja miała miejsce bezpośrednio na mojej stronie, to problem rozwiązuje się błyskawicznie – używając piłkarskiego terminu: AUT! Ale, jeśli jest się w grupie tematycznej, liczącej kilka tysięcy członków? – jak sobie poradzić z „kundlem ujadającym z ukrycia”, bezczelnie obrażającym mnie raz za razem? Działanie z premedytacją – publiczne wyżywanie się na przeciwniku, bezkarny lincz, społeczny mobbing – ma na celu „wykurzenie” pognębionego przeciwnika z grupy i zmuszenie go, by się więcej nie wychylał ze swoimi poglądami.

Jaka powinna być reakcja atakowanej strony? – dać się sprowokować do „polemiki” pełnej inwektyw? Jeśli zadaniem „kundla ujadającego z ukrycia” jest sprowokowanie przeciwnika do reakcji, to jego cel został osiągnięty. Można więc w takiej sytuacji „olać” obsesyjnego „ujadacza”, znosząc cierpliwie jego ataki, ale można też w bezpośredniej korespondencji dać mu ostro do zrozumienia, co się o nim myśli, żeby się odczepił raz na zawsze.

Tak mi się zdarzyło wczoraj – w bezpośredniej korespondencji, bez świadków, dałem „do wiwatu” osobie notorycznie mnie obrażającej, rozzuchwalonej moją bezradną obroną przed jej niewybrednymi epitetami. Po kilku godzinach, czując dyskomfort z tego powodu, przeprosiłem ją za obraźliwe słowa, niezależnie od tego, co ta osoba o mnie pisała publicznie. Ale – czy warto było to robić osobie, która publicznie nie ma swojej tożsamości, tylko się kamufluje?
Pomyślałem sobie dzisiaj – a właściwie, to powinienem zaproponować tej osobie kwiaty na przeprosiny. Byłoby to bardzo intrygujące – poznać rzeczywistą osobę, która kryje się pod pseudonimem, z jakąś maskotką zamiast własnego zdjęcia.
Ciekawe, gdyby – jak w przypadku zakamuflowanego pedofila,
zamiast pyskatej smarkuli, tą osobą okazał się dorosły mężczyzna.

Prywatne, nie publiczne obrażenie anonimowej osoby, ukrywającej się pod innym nazwiskiem jako reakcja na notoryczne jej inwektywy, nie jest naruszeniem zasady zdrowych obyczajów – jest chyba najwłaściwszym sposobem reakcji na cudzą bezkarność. Po tej mojej reakcji, osoba nękająca mnie, „złamała swoje pióro” – zamilkła. Zapewne trawi teraz każdy epitet z osobna, na który zasłużyła.

Wielkopostny popiół na głowę

Akurat w Środę Popielcową, w Dzień Żołnierza Wyklętego wdałem się z byłymi już „znajomymi” w polemikę, która zakończyła się skandaliczną awanturą.

Największy fejsbukowy lubelski demagog, zwolennik partii putinowskiej chciał udowadniać na siłę, jak to AK działała „egoistycznie, na własną zgubę”, nie chcąc współpracować z partyzantami AL, BCh i partyzantką sowiecką. Skutkiem tej „głupoty” dowództwa AK był „kocioł” w Puszczy Solskiej pod Osuchami i śmierć około 800 partyzantów, osaczonych przez Wehrmacht. Ów „eskpert” powoływał się przy tym na relacje swojego dziadka, jako nieomylnego autorytetu w powyższej sprawie.

Autorowi, który zbierał od innych tylko przytakiwania, zwróciłem uwagę że było regułą, że kiedy dochodziło do próby „współpracy” między ludźmi AK i komunistami, to bezpośrednio po tym był „kocioł” dla AK. Tak było z Osuchami. Tak było też z rodziną komendanta AK Okręgu Lublin, Kazimierza Tumidajskiego, który spotkał się z ze zdegradowanym przed wojną generałem Michałem Rolą-Żymierskim, po którym, bezpośrednio po tym został rozstrzelany przez Niemców syn Tumidajskiego, a jego córka została wywieziona do Ravensbrück.
Gdy ów „ekspert od współpracy Polaków z Rosją” zwrócił uwagę, że to właśnie Tumidajski i Cholewa w lipcu 1944 r. unikali rozmów z Berlingiem w sprawie wspólnej walki z Niemcami, użyłem argumentu „klasycznej współpracy z władzami ZSRR” na przykładzie „procesu 16” – zwracając uwagę, że tym kłamstwem obraża rodzinę Okulickiego i wszystkich żołnierzy AK. W odpowiedzi usłyszałem dziwne zapytanie: „czy Pan jest kobietą?” – co to za insynuacja!

Sympatyka Rosji wsparł natychmiast działacz SLD, ubliżając mi w najbardziej ohydny, niewyobrażany sposób, że przy tym „zapluty karzeł reakcji” brzmi bardzo łagodnie.

W Dzień Żołnierza Wyklętego spotkałem się z wyjątkową podłością, nienawiścią i agresją – tylko dlatego, że zwolennikom współpracy z ZSRR zarzuciłem wielkie oszustwo na przykładzie „zaproszenia do Moskwy” dla 16 przywódców Polski Podziemnej – podstępnie uwięzionych i bezprawnie osądzonych przez obcy sąd.

Uświadomiłem sobie obecny stan agresji któregoś już pokolenia komunistów wobec wszystkich, którzy chcą mówić prawdę, w jaki sposób była „utrwalana władza ludowa”.
Przeżyłem szok – proszę wybaczyć, że nie będę cytować tej obelgi – to jest na poziomie pogardy brutalnych „czerwonych” oprawców, zainstalowanych w Polsce przy pomocy wrogiego nam państwa.

Ta sytuacja dała mi wiele do myślenia. Nie chcę kolejny raz „zderzyć się” z kolejnym agresywnym polemistą, nie życzącym sobie, bym mu burzył wykreowany przez niego pogląd na rzeczywistość i historię.
Dlatego też – wobec tego że wśród kilkuset moich znajomych są też zadeklarowani entuzjaści KOD oraz zwolennicy budowy pomnika dla „Bolka”, proponuję moim znajomym (cenionym w kontaktach roboczych – branżowych), by wybrali między politycznym zaangażowaniem po stronie której nie akceptuję, a w miarę poprawnymi stosunkami ze mną.

Z kolei przykład Gimnazjum Nr 9 w Lublinie świadczy, że lokalny układ PO-PiS w sprawie likwidacji szkoły musiał być przebity przez ludzi z większym zaangażowaniem, niż u wszystkich razem wziętych posłów i radnych lubelskiego PiS.

Nie zależy mi na liczbie znajomych. Nie zależy mi na ich polubieniach. Bardziej zależy mi na tym, żebym kolejny raz nie spotkał się z obelgami, jak od działacza SLD za zwrócenie uwagi na „zaproszenie do Moskwy” dla 16 przywódców Polski Podziemnej.